tracz

  • Kartka z kalendarza (na luty)

    Urodziny znanych piłkarzy/działaczy związanych z OKS-em:
     

    Marek Tracz(piłkarz, 2 lutego 1975);

    Grzegorz Bryłka (piłkarz, 2 lutego 1972);

    Marcin Niemczyk (piłkarz, 2 luty 1996);

    Tomasz Nakielski (piłkarz, 3 lutego 1976);

    Andrejs Prohorenkovs(piłkarz, 5 lutego 1977);

    Artur Monasterski (piłkarz, 6 lutego 1983);
     
    Felipe Andrade Félix (piłkarz, 7 lutego 1985);
     
    Romuald Szukiełowicz (trener, 10 lutego 1949);
     
    Konrad Kornek (piłkarz, 12 lutego 1937);

    Tadeusz Podgórny (piłkarz, 13 lutego 1958)
     
    Marian Kurowski (trener, 15 lutego 1949);
    Urodziny znanych piłkarzy/działaczy związanych z OKS-em:
     

    Marek Tracz (piłkarz, 2 lutego 1975);

    Grzegorz Bryłka (piłkarz, 2 lutego 1972);

    Marcin Niemczyk (piłkarz, 2 luty 1996);

    Tomasz Nakielski (piłkarz, 3 lutego 1976);

    Andrejs Prohorenkovs (piłkarz, 5 lutego 1977);

    Artur Monasterski (piłkarz, 6 lutego 1983);
     
    Felipe Andrade Félix (piłkarz, 7 lutego 1985);
     
    Romuald Szukiełowicz (trener, 10 lutego 1949);
     
    Konrad Kornek (piłkarz, 12 lutego 1937);

    Tadeusz Podgórny (piłkarz, 13 lutego 1958)
     
    Marian Kurowski (trener, 15 lutego 1949);

    Read More

  • Kartka z kalendarza (na luty)

    Urodziny znanych piłkarzy/działaczy związanych z OKS-em:

    Marek Tracz(piłkarz, 2 lutego 1975);

    Grzegorz Bryłka (piłkarz, 2 lutego 1972);

    Marcin Niemczyk (piłkarz, 2 luty 1996);

    Tomasz Nakielski(piłkarz, 3 lutego 1976);

    Andrejs Prohorenkovs(piłkarz, 5 lutego 1977);

    Artur Monasterski (piłkarz, 6 lutego 1983);

    Felipe Andrade Félix(piłkarz, 7 lutego 1985);

    Romuald Szukiełowicz(trener, 10 lutego 1949);

    Urodziny znanych piłkarzy/działaczy związanych z OKS-em:

    Marek Tracz (piłkarz, 2 lutego 1975);

    Grzegorz Bryłka (piłkarz, 2 lutego 1972);

    Marcin Niemczyk (piłkarz, 2 luty 1996);

    Tomasz Nakielski (piłkarz, 3 lutego 1976);

    Andrejs Prohorenkovs (piłkarz, 5 lutego 1977);

    Artur Monasterski (piłkarz, 6 lutego 1983);

    Felipe Andrade Félix (piłkarz, 7 lutego 1985);

    Romuald Szukiełowicz (trener, 10 lutego 1949);

    Read More

  • Marek Tracz

    Urodzony 2 lutego 1975 roku w Opolu, pseudonim boiskowy "Mały". Jest młodszym bratem Zbigniewa, który występował w "Odrze" w latach 70-tych. Już od małego chłopca Marek Tracz wykazywał smykałkę do grania w piłkę nożną. Często uganiał się za piłką ze starszym bratem, aż w końcu stał się piłkarzem "Odry". Przygodę z "Odrą" rozpoczął w 1987 roku w trampkarzach. Od tej pory większość swojej kariery piłkarskiej poświęcił "niebiesko-czerwonym". Pierwsze występy w zespole seniorów "Odry" zaliczył w sezonie 1992/93.

    W drużynie występował w środkowej linii mając zadania zarówno destrukcyjne jak i ofensywne. Cechą charakterystyczną tego zawodnika była ogromna zadziorność oraz wola walki. Potrafił doskonale dograć piłkę w pole karne, a jego uderzenia z rzutów wolnych siały postrach wśród bramkarzy. Wielką jego zaletą była technika.

    Marcel Surowiak (z lewej) oraz Marek Tracz (z prawej) (nto.pl)

    Oprócz krótkich epizodów i występów w Varcie/Start Namysłów (wypożyczenie sezon 98/99), LKS Jankowy (wypożyczenie) oraz KKS Kalisz, nieprzerwanie (1992-2009) występował w barwach "Oderki", a przez wiele lat zakładał opaskę kapitana "niebiesko-czerwonych". Był podporą zespołu Zygfryda Blauta, która w 1997 po dziewięciu latach przerwy, powróciła na centralny szczebel rozgrywek. Miał niebagatelny udział w awansie do II ligi w 2006 roku. Dla opolskiej "Odry" zdobył aż 96 goli.

    Zbigniew Tracz o swoim bracie:

    Z.T.: Zdarzyło się nawet, że zagraliśmy przeciwko sobie. Jak grałem w Chemiku i mieliśmy mecz towarzyski z Odrą na Zakrzowie. Akurat Marek grał na środku pomocy, ja również zagrałem na tej pozycji. Dostał ode mnie dwa razy kosę, ale tak po bratersku, nie było to złośliwe. Raz się obrócił po jednym z takich zdarzeń, popatrzył na mnie z byka i pobiegł dalej.

    HO: Chodząc na mecze "Odry" z pewnością obserwujesz brata i oceniasz jego grę.

    Z.T.: Obserwuję i kibicuję Markowi, ale staram się siadać sobie gdzieś z daleka kibiców, aby nie słuchać komentarzy pod jego adresem. Kibic ma prawo wyrazić swoje zdanie, ale bez przesady, jak czasami to się zdarza, kiedy rzucają epitetami wobec Marka. Wolę sobie w spokoju obejrzeć mecz.

    HO: Jakbyś miał porównać dwóch piłkarzy: Zbyszka Tracza i Marka Tracza to co byś powiedział ?

    Z.T.: Technicznie Marek nie jest ode mnie lepszy, to nie tylko moja opinia. Gdybyśmy połączyli jego wydolność i moje bieganie to któryś z nas grałby w reprezentacji Polski. Ja byłem nieco leniwy na boisku, a Marek ma płuca na boisku.

    Marek Tracz odszedł z klubu 13.02.2009 r. uznając, że w sytuacji w jakiej znalazła się opolska "Odra" nie widzi już sensu uprawiania futbolu w rodzinnym mieście:

    "Dziękuję wszystkim kibicom, zarówno tym, którzy mnie lubili i tym, którzy za mną nie przepadali oraz wszystkim, z którymi współpracowałem w ciągu tych lat spędzonych w Odrze. Zawsze dawałem z siebie wszystko, ponieważ Odra jest tylko jedna!"

    W rundzie jesiennej sezonu 2008/2009, która była zarazem jego ostatnią w Opolu, wystąpił w poszczególnych spotkaniach:

    - 2 spotkania w Pucharze Polski (160 minut na boisku)

    - 17 spotkań w I lidze (1484 minuty, 2 żółte kartki)

    Obecnie występuje w zespole ligi okręgowej LZS Ligota Turawska, której ma pomóc w awansie do IV ligi.

    Marek Tracz z nr 7 na koszulce (Odra - Tur 2:2 - 10.08.2008) Marek Tracz w środku boiska czeka na podanie od Marcela Surowiaka (Odra - Tur 2:2 - 10.08.2008)

     

    Źródła: 90minut.pl, odraopole.com.pl

    Urodzony 2 lutego 1975 roku w Opolu, pseudonim boiskowy "Mały". Jest młodszym bratem Zbigniewa, który występował w "Odrze" w latach 70-tych. Już od małego chłopca Marek Tracz wykazywał smykałkę do grania w piłkę nożną. Często uganiał się za piłką ze starszym bratem, aż w końcu stał się piłkarzem "Odry". Przygodę z "Odrą" rozpoczął w 1987 roku w trampkarzach. Od tej pory większość swojej kariery piłkarskiej poświęcił "niebiesko-czerwonym". Pierwsze występy w zespole seniorów "Odry" zaliczył w sezonie 1992/93.

    W drużynie występował w środkowej linii mając zadania zarówno destrukcyjne jak i ofensywne. Cechą charakterystyczną tego zawodnika była ogromna zadziorność oraz wola walki. Potrafił doskonale dograć piłkę w pole karne, a jego uderzenia z rzutów wolnych siały postrach wśród bramkarzy. Wielką jego zaletą była technika.

    Marcel Surowiak (z lewej) oraz Marek Tracz (z prawej) (nto.pl)

    Oprócz krótkich epizodów i występów w Varcie/Start Namysłów (wypożyczenie sezon 98/99), LKS Jankowy (wypożyczenie) oraz KKS Kalisz, nieprzerwanie (1992-2009) występował w barwach "Oderki", a przez wiele lat zakładał opaskę kapitana "niebiesko-czerwonych". Był podporą zespołu Zygfryda Blauta, która w 1997 po dziewięciu latach przerwy, powróciła na centralny szczebel rozgrywek. Miał niebagatelny udział w awansie do II ligi w 2006 roku. Dla opolskiej "Odry" zdobył aż 96 goli.

    Zbigniew Tracz o swoim bracie:

    Z.T.: Zdarzyło się nawet, że zagraliśmy przeciwko sobie. Jak grałem w Chemiku i mieliśmy mecz towarzyski z Odrą na Zakrzowie. Akurat Marek grał na środku pomocy, ja również zagrałem na tej pozycji. Dostał ode mnie dwa razy kosę, ale tak po bratersku, nie było to złośliwe. Raz się obrócił po jednym z takich zdarzeń, popatrzył na mnie z byka i pobiegł dalej.

    HO: Chodząc na mecze "Odry" z pewnością obserwujesz brata i oceniasz jego grę.

    Z.T.: Obserwuję i kibicuję Markowi, ale staram się siadać sobie gdzieś z daleka kibiców, aby nie słuchać komentarzy pod jego adresem. Kibic ma prawo wyrazić swoje zdanie, ale bez przesady, jak czasami to się zdarza, kiedy rzucają epitetami wobec Marka. Wolę sobie w spokoju obejrzeć mecz.

    HO: Jakbyś miał porównać dwóch piłkarzy: Zbyszka Tracza i Marka Tracza to co byś powiedział ?

    Z.T.: Technicznie Marek nie jest ode mnie lepszy, to nie tylko moja opinia. Gdybyśmy połączyli jego wydolność i moje bieganie to któryś z nas grałby w reprezentacji Polski. Ja byłem nieco leniwy na boisku, a Marek ma płuca na boisku.

    Marek Tracz odszedł z klubu 13.02.2009 r. uznając, że w sytuacji w jakiej znalazła się opolska "Odra" nie widzi już sensu uprawiania futbolu w rodzinnym mieście:

    "Dziękuję wszystkim kibicom, zarówno tym, którzy mnie lubili i tym, którzy za mną nie przepadali oraz wszystkim, z którymi współpracowałem w ciągu tych lat spędzonych w Odrze. Zawsze dawałem z siebie wszystko, ponieważ Odra jest tylko jedna!"

    W rundzie jesiennej sezonu 2008/2009, która była zarazem jego ostatnią w Opolu, wystąpił w poszczególnych spotkaniach:

    - 2 spotkania w Pucharze Polski (160 minut na boisku)

    - 17 spotkań w I lidze (1484 minuty, 2 żółte kartki)

    Obecnie występuje w zespole ligi okręgowej LZS Ligota Turawska, której ma pomóc w awansie do IV ligi.

    Marek Tracz z nr 7 na koszulce (Odra - Tur 2:2 - 10.08.2008) Marek Tracz w środku boiska czeka na podanie od Marcela Surowiaka (Odra - Tur 2:2 - 10.08.2008)

     

    Źródła: 90minut.pl, odraopole.com.pl

    Read More

  • Sezon 1994/95: Odra Opole - Stal Bielsko 4:0

    Sezon 1994/95: Odra Opole - Stal Bielsko 4:0

    Po pięciu porażkach i pięciu remisach, nareszcie zwycięstwo opolskiej drużyny. Przeciwnik nie był zbyt wymagającym partnerem, długo stawiał opór, lecz w końcówce meczu opadł z sił i zainkasował sporo bramek.

    Po pięciu porażkach i pięciu remisach, nareszcie zwycięstwo opolskiej drużyny. Przeciwnik nie był zbyt wymagającym partnerem, długo stawiał opór, lecz w końcówce meczu opadł z sił i zainkasował sporo bramek.

    Read More

  • Sezon 2001/2002 (II liga): Hutnik Kraków - Odra Opole 4:3

    Sezon 2001/2002(II liga): Hutnik Kraków - Odra Opole 4:3

    Opolanie przed spotkaniem z Hutnikiem mieli jeszcze teoretyczne szanse na utrzymanie w II lidze. Postawowym jednak warunkiem było zwycięstwo, którego nie zdołali wywalczyć. Przy przegranej ŁKS-u, poraże bądź remisie Jagielloni i wygranej Włókniarza Kietrz, opolanie pokonując w Krakowie Hutnika, pozostaliby w II-ligowym gronie. Rzeczywistość nie okazała się łaskawa i we wszystkich meczach padły niekorzystne wyniki. Przede wszystkim odmłodzony zespół Odry, nie ustępując hutnikom, przegrał po ciekawym spotkaniu, w którym obie ekipy zagrały bez obciążeń. 

    Opolanie przed spotkaniem z Hutnikiem mieli jeszcze teoretyczne szanse na utrzymanie w II lidze. Postawowym jednak warunkiem było zwycięstwo, którego nie zdołali wywalczyć. Przy przegranej ŁKS-u, poraże bądź remisie Jagielloni i wygranej Włókniarza Kietrz, opolanie pokonując w Krakowie Hutnika, pozostaliby w II-ligowym gronie. Rzeczywistość nie okazała się łaskawa i we wszystkich meczach padły niekorzystne wyniki. Przede wszystkim odmłodzony zespół Odry, nie ustępując hutnikom, przegrał po ciekawym spotkaniu, w którym obie ekipy zagrały bez obciążeń. 

    Read More

  • Zbigniew Tracz

    Wywiad ze Zbigniewem Traczem:

    Historia "Odry": Zbyszku jakie były Twoje początki związane z piłką nożną?

    Zbigniew Tracz: Miałem 9 lat jak w 1968 r. przyszedłem z ojcem na jeden z wielu naborów do szkółki trampkarzy "Odry". Klubem wtedy było duże zainteresowanie, "Odra" miała świetne wyniki w pierwszej lidze. Było wielu chłopaków, którzy chcieli grać w "Odrze" i to naprawdę dobrych. Bałem się, że nie zyskam uznania w oczach trenerów, jednak udało się. Zostałem przyjęty do klubu, a pierwszym moim trenerem był Zdzisław Stojek. Był fantastycznym nie tylko trenerem, ale również człowiekiem. Poźniej powolutku, powolutku wchodziło się w tą karierę piłkarską. Szczebel po szczebelku, aż do pierwszej ligi.

    "HO": Rozumiem, że Twój ojciec zachęcił Cię na tyle do piłki, że poświęciłeś jej wiele lat swojego życia.

    Z.T.: Tak dokładnie było. Z ojcem chodziłem na mecze "Odry" jak miałem cztery latka. Pamiętam słynnych piłkarzy naszego zespołu: Kornka w bramce, Jarka, Brejzę czy Gajdę. Było na kim się wzorować i kogo oglądać. To byli świetni piłkarze, którzy w sezonie 1963/64 zajęli trzecie miejsce w lidze i dotarli do półfinału Pucharu Intertoto.

    "HO": Czy w Twojej rodzinie mieliście sportowe tradycje?

    Z.T.: Nie. Nie mieliśmy żadnych tradycji sportowych. Powiem szczerze, że to ja wszystko rozpocząłem. Teraz brat Marek powiela grą w "Odrze", szkoda tylko, że mój syn nie poszedł w moje ślady. Występował co prawda od trampkarza w "Odrze" jednak przestał…może jeszcze uda mi się go namówić do gry w piłkę...

    "HO:Wspomniałeś, że pierwszym Twoim trenerem był Zdzisław Stojek. Natomiast drugim trenerem tym razem już w juniorach był Wiesław Łuczyszyn. Jak wspominasz tego szkoleniowca?

    Z.T. Jest to człowiek, którego szanowałem i do tej pory szanuję. Jest wspaniałym człowiekiem, potrafił wprowadzić do zespołu niemal rodzinną atmosferę. Klub był naszym drugim domem, a trener Łuczyszyn jakby naszym drugim ojcem. On potrafił wpoić nam pewne zasady, które przydały się nam później także w życiu prywatnym. Trenerem był fantastycznym, przy którego treningach nauczyłem się bardzo wiele. Dodatkowo trzymał mocno dyscyplinę, nie pozwalał na picie i palenie. Za takie zachowanie karał odsunięciem z drużyny zawodników.

    Zbigniew Tracz udzielający wywiadu

    "HO": Utkwiło Ci w pamięci jakieś konkretne spotkanie z okresu gry w juniorach?

    Z.T.:Pamiętam jedno szczególnie. Graliśmy tutaj na Oleskiej w juniorach w eliminacjach mistrzostw Polski. Niestety nie pamiętam drużyny, z którą graliśmy...Zwyciężyliśmy aż 5:0, a mnie udało się zdobyć wszystkie pięć goli! Tak się złożyło, że graliśmy ten mecz przed występem ligowym pierwszej drużyny, której trenerem był Antoni Piechniczek. Zarówno trener Piechniczek jak i jego asystent Józef Zwierzyna obserwowali nasze spotkanie. Po meczu Piechniczek podszedł do mnie i powiedział: "Młody, jutro o 11 przychodzisz do mnie na trening". Byłem w ostrym szoku! Miałem zaledwie 18 lat a tutaj taka propozycja. Byłem bardzo szczęśliwy. Mój kolega z podwórka Zbyszek Gano po meczu powiedział mi: "No młody - rewelska, widzimy się na treningu". Ja mu na to odpowiedziałem: "...dziękuję bardzo".

    "HO":Powiedziałeś, że strzeliłeś pięć bramek. Czy od zawsze występowałeś jako napastnik?

    Z.T.:Tak, od trampkarzy byłem napastnikiem. Dopiero później grając w seniorach w innych klubach niż "Odra" występowałem na pozycji środkowego pomocnika. Wielu trenerów widziało mnie jako rozgrywającego. Zawsze byłem zawodnikiem technicznym. Technikę w sumie miałem już od urodzenia, nie musiałem specjalnie się jej uczyć. Musiałem za to pracować nad motoryką. Szczerze mówiąc nie bardzo lubiłem biegać, mnie to po prostu męczyło. Lubiłem taką typową piłkę techniczną sobie pograć. Byłem typowym napastnikiem. W trampkarzach i juniorach strzelałem mnóstwo goli. Zdarzało się strzelić po 3-4 bramki na mecz. Ja nie przykładałem specjalnie do tego wagi. Czasami coś w prasie o mnie napisali, ale zbieraniem takich materiałów zajmował się mój ojciec.

    "HO": Których kolegów z okresu juniorskiego wspominasz najmilej?

    Z.T. W 1976 r. zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski przegrywając w finale z "Wisłą" Kraków 1:5. Po tym meczu do kadry pierwszego zespołu trener Piechniczek powołał Romka Wójcickiego, Romka Gajdę, Tadka Podgórny, Janka Szczecha. Z nimi właśnie trzymałem się najbardziej, gdyż byliśmy rówieśnikami. Natomiast najmilej wspominam Zbyszka Szweda, który był również moim kolegom z podwórka. Niestety nie miał szczęścia w "Odrze" choć miał wielki potencjał. Z nim właśnie często dzieliłem pokój na obozach sportowych i trzymałem się najmocniej. Wszyscy razem tworzyliśmy naprawdę zgraną drużynę na boisku i poza boiskiem co wpajał nam trener Łuczyszyn.

    "HO": Jak klub dbał o młodych zawodników w latach 70-tych?

    Z.T.: Jak wspominałem klub był naszym drugim domem. Przychodziliśmy na treningi z uśmiechem na ustach, chciało się trenować. Myśmy czekali niecierpliwie na każdy trening. Poza tym klub dbał o nas, zawsze mieliśmy sprzęt sportowy, otrzymywaliśmy diety, dostawaliśmy pieniądze na drobne wydatki, takie małe kieszonkowe. Dopiero pierwsze duże pieniądze przyszły po zdobyciu medalu MP w 1976 r. Po każdym treningu mogliśmy pójść do słynnego niegdyś baru "Krówka" mieszczącego się na ul.Krakowskiej i zjeść obfity posiłek. Otrzymywaliśmy od Pana Janka Śliwaka specjalne kartki, które mogliśmy tam wykorzystać do woli. Pod tym względem było rewelacyjnie. Kiedyś trening sprawiał przyjemność, nie to co teraz, że przyjdzie się na trening odrobić swoje, później pod prysznic i do domu. A jeśli chodzi o sprzęt, to zawsze przed każdym treningiem mieliśmy przygotowane koszulki i spodenki przez gospodarza stadionu. Wszystkim się dla nas zajmował, tak jak to czynił dla pierwszego zespołu!

    "HO":Byłeś wtedy uczniem, jak byłeś postrzegany przez nauczycieli i kolegów w szkole jako piłkarz "Odry" Opole? Czy miałeś dzięki temu jakieś profity?

    Z.T.: Prawdę mówiąc...tak. Jak uczyłem się w szkole zawodowej w "wagonówce", miałem dwóch nauczycieli, którzy byli fanami piłki i chodzili na "Oderkę". Ja często przynosiłem im bilety na mecze czy karnety, bo dostawaliśmy z klubu takie rzeczy bez żadnych problemów. Tutaj nauczyciele czasami dawali mi fory i dało się to odczuć. Później jak poszedłem do ogólniaka, na wieczorówkę trzyletnią, moim wychowawcą został nauczyciel geografii, zapalony kibic. Wiadomo, naukę miałem trzy razy w tygodniu, a w trakcie wypadł mi trening czy mecz. Dużo mi pomagał, ale jak nazbierało się sporo materiału, to niestety kazał mi brać książki na obozy sportowe i wkuwać materiał. Później normalnie go zaliczałem po powrocie. Raz była śmieszna sytuacja po moim powrocie z obozu sportowego, gdy mój nauczyciel wychowawca pokazuje na swoim biurku klasie jeden niewielki stosik usprawiedliwień i mówi: "Ten stosik dotyczy całej klasy, a widzicie ten drugi stos obok? To usprawiedliwienia jednego człowieka: Zbyszka Tracza". Wszyscy ryknęli śmiechem, a mi się nieco głupio zrobiło. Jednak klasę miałem super! Byli wobec mnie wyrozumiali, zapraszałem ich na mecze z moim udziałem i często na nich bywali.

    "HO": Czy wicemistrzostwo Polski juniorów zdobyte w 1976 r. było dla Ciebie największym sukcesem jako młodego piłkarza?

    Z.T. Tak, to był mój największym sukcesem w barwach "Odry". Liczyliśmy co prawda na mistrzostwo, ale graliśmy finał w Krakowie z "Wisłą" przed meczem reprezentacji Polski. Mieliśmy naprawdę mocną ekipę, jednak nie daliśmy rady. Wisła rozklepała nas ich charakterystyczną piłką techniczną. Przegraliśmy aż 1:5...może nie byłoby tak źle , gdyby nie kontuzja Sławka Masztalera pod koniec pierwszej części spotkania, który tak nieszczęśliwie upadł, że złamał rękę. On mimo wszystko grał świetnie w pomocy, robił nam dobrą grę i dało się odczuć jego brak na boisku...

    "HO": Przejdźmy zatem do piłki seniorskiej w Twoim wykonaniu. Wspomniałeś o tym, jak dostałeś się do drużyny trenera Piechniczka. Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o tym szkoleniowcu z Twojej perspektywy?

    Z.T.: Mogę powiedzieć krótko: był i jest trenerem naprawdę wspaniałym. Te treningi, które on nam aplikował, były rewelacyjne pod tym względem, że co drugi trening był inny. Wprowadzał wiele innowacji, a każdy trening różnił się od poprzedniego. Oczywiście, pewne zagrania i schematy trenowane były często do upadłego, ale wszystkie treningi były bardzo urozmaicone. Wprowadził wiele wzorców zachodnich, które piłkarzom bardzo się podobały. Na tle innych trenerów był porostu niezwykły, choć dla mnie pierwszym trenerem zawsze pozostanie Wiesław Łuczyszyn, u którego wypłynąłem. Natomiast u Piechniczka wszedłem w okres futbolu dorosłego, który był trenerem wielkiej klasy. Piechniczek potrafił zrobić zespół z ludzi, którzy pościągani byli z całej Polski! Młynarczyk, Kwaśniewski, Masztaler, Wójcicki...on potrafił ich wszystkich zintegrować i stworzyć atmosferę rodzinną.

    "HO": Pamiętasz swój pierwszy trening pod okiem Antoniego Piechniczka?

    Z.T.: Pamiętam doskonale. Tutaj na Oleskiej zaliczyłem mój pierwszy trening u tego trenera. Osobiście znałem tylko jednego piłkarza z kadry Piechniczka…ale zostałem wprowadzony rewelacyjnie do zespołu.

    "HO": Przeszedłeś oczywiście chrzest bojowy?

    Z.T.: Chrzest odbył się na pierwszym obozie. Bez chrztu się nie odbyło. Ja zostałem przez starszych zawodników potraktowany ulgowo. Ja nigdy się nie wywyższałem. Kazali mi piłki nosić - nosiłem, kazali siatki wieszać - wieszałem. Dlatego miałem nieco lżej, aniżeli inni młodzi, którzy próbowali się stawiać. Niektórzy właśnie na chrzcie odczuli to na własnej skórze. Dostać w tyłek od takiego chłopa jakim był Młynarczyk to średnia przyjemność. Zbyszek Kwaśniewski także nie miał lekkiej ręki, także mnie potraktowali bardzo ulgowo. W pokoju, w którym odbył się chrzest otrzymałem kilka "klapsów", ale po chrzcie nie można było pokoju opuścić. Wchodzili następni koledzy i jeden z nich, którego nazwiska nie ujawnię, tak dostał w tyłek, że...zesikał się w majtki! Wstał ze łzami w oczach załamany...wiadomo wtedy tylko mieliśmy na sobie spodenki sportowe i nie można było wkładać do nich niczego,aby zamortyzować uderzenia. On natomiast przyczaił się i włożył majtki , a starsi zauważyli ten podstęp i dlatego dostał podwójnie. Starszyzna później stwierdziła do kolegi, że..."rozbiegasz to ci przejdzie". Pomyślałem sobie, że ja dziękuję za takie rozbieganie. Kolega miał tyłek tak siny, że to ewenement!

    "HO": Zbyszku zostałeś włączony do kadry pierwszego zespołu i chcąc nie chcąc musiał się zmienić Twój status materialny.

    Z.T.: Tak to prawda. Wiadomo, nie ma co ukrywać, że pracą zawodowego piłkarza są treningi, a etaty jakie się posiadało były tylko na papierze. W czasach PRL-u mieliśmy bardzo dobrze. Z całego województwa firmy państwowe wręcz biły się o nas! Każda instytucja państwowa chciała mieć "na etacie" jakiegoś piłkarza "Odry", ponieważ zwiększała tym samym swój prestiż! Wtedy mieliśmy wyniki, więc i…dobrą pracę. Cementownie, elektrownie…prosiły się o to! Ja sam miałem w wieku 18-19 lat kilka etatów m.in. w Transbudzie. Teraz czasami mi tego brakuje i wzdycha się komuno wróć. Nie mieliśmy problemów z pieniędzmi, także mieszkaniami, więc jak kto narzeka na komunę to ja nie miałem prawa narzekać.

    "HO": Nie obiła Ci woda sodowa do głowy? W końcu byłeś młodym chłopakiem, który zarabiał ogromne pieniądze.

    Z.T.: Pieniądze mnie nie demobilizowały. Wszystkie zarobione oddawałem mamie, która wpłacała mi na książeczkę oszczędnościową. Dla mnie był to zaszczyt, że jestem w kadrze pierwszego zespołu, więc pieniądze nie były aż tak bardzo istotne. Mi w głowie nigdy się nie przewróciło z powodu pieniędzy. Zresztą klub patrzył na nas, co robimy poza klubem. Mieliśmy dobrze się uczyć i dobrze sprawować. Tutaj trzeba było uważać, aby utrzymywać dobry poziom, bo groziło to problemami w klubie.

    "HO": W którym roku zostałeś włączony do kadry pierwszego zespołu?

    Z.T.: W 1976 roku.

    "HO": Jak czułeś się występując wspólnie z wielkimi gwiazdami "Odry" jako młody chłopak?

    Z.T.: Powiem ci szczerze, ze czułem się rewelacyjnie, z tego względu, że w jakiś sposób byłem przez tych starszych zawodników doceniany. Byłem członkiem tego zespołu i zawsze byłem gotowy pomóc zespołowi. Atmosfera był bardzo rodzinna, starsi zawodnicy mieli się opiekować nami młodymi piłkarzami. Starali się nam pomagać w ramach możliwości.

    "HO": Starsi zawodnicy dbali o was młodych, kto zatem pilnował starszyzny?

    Z.T.: Oni musieli pilnować się sami. To tylko ludzie, którzy czasami także chcieli odreagować stresy związane z futbolem czy innymi problemami. Czasem ludzie myślą, że piłkarz jak zarabia mnóstwo pieniędzy musi tylko siedzieć na boisku, a jak wypije jedno piwko to już wielka afera. Zresztą to temat na osobną dyskusję.

    "HO": Czułeś się mocny piłkarsko, aby rywalizować z takimi piłkarzami jak Tyc, Bolcek czyKwaśniewskim?

    Z.T.: W meczach sparingowych Piechniczek dawał mi często szansę. Nigdy się tam nie spalałem, ale mecz towarzyski a mecz ligowy to zupełnie co innego. Jest wtedy adrenalina i emocje. Pamiętam na słynnym meczu ligowym w Warszawie zwycięskim 5:3 przez "Odrę" w przerwie meczu przegrywamy 1:3 a trener Piechniczek mówi do mnie :"Młody grzej się". Ja myślę sobie, nie no rewelacja! 3:1 w plecy a ja mam zadebiutować! Poszedłem się grzać, ale jednak Piechniczek mnie nie wpuścił. Miałem lekką tremę i galaretę w nogach, ale nie wpuścił mnie ostatecznie. Żałuję tego…bo był to w sumie historyczny mecz. Grzałem się co prawda całą drugą połowę za bramką, ale wpuścił innych…Tyle dobrego, że ojciec widział mnie kilka razy w telewizji jak biegałem za bramką.

    "HO": W "Odrze" nigdy jednak nie udało ci się zadebiutować w pierwszym zespole...

    Z.T.: Niestety nie było mi to dane...

    "HO": Pamiętasz takie spotkanie w Pucharze UEFA "Odra" - Magdeburga z 1977 r.?

    Z.T.: Pamiętam doskonale. Człowieka złość brała, że nie mogłem zagrać…szkoda, bo takie mecze pucharowe to jest wspomnienie na całe życie. Szkoda, że chłopaki odpadli, ale walczyli na całego. Ludzie siedzieli na stadionie dosłownie wszędzie, nawet na drzewach - omal się nie zabijali, aby obejrzeć mecz. To były czasy! Mnóstwo ludzi przychodziło na spotkania, tymi meczami "Odry" żyło nie tylko całe Opole, ale cała Opolszczyzna. Ludzie tym żyli - nie było żadnych problemów na stadionie. Można było przychodzić pełnymi rodzinami na mecze, było bardzo spokojnie. Przychodziła cała moja rodzina wraz małym bratem Markiem bez obawy, że coś się może wydarzyć złego na stadionie.

    "HO": Jak wspominasz opolskich kibiców jako piłkarz?

    Z.T.: Byli bardzo życzliwi i sympatyczni. Żyliśmy z nimi jak jedna duża rodzina, zawsze czuliśmy ich wsparcie na meczach szczególnie na własnym stadionie. Zawsze nam pomagali, nawet jak nie szło. Rzadko zdarzały się przykre incydenty wobec nas piłkarzy. Często okazywali mi osobiście dowody sympatii na mieście, szczególnie gdzieś w restauracjach czy kawiarenkach. Zagadywali nas, próbowali postawić coś do picia i jedzenia. Mogłem napić i zjeść na koszt kibiców do oporu, bo proponowali mi za każdym razem. Nawet teraz muszę powiedzieć, że kibice "Odry" są najlepsi , podobni do tych sprzed lat. Widzę teraz jak kibicują chłopaki i wielki szacunek dla nich.

    "HO":Przychodzi 1980 rok i otrzymujesz powołanie do wojska...co dalej działo się z Twoją karierą?

    Z.T.: Otrzymałem powołanie do wojska i na początek wojsko zaproponowało mi dwutygodniowe testy w "Legii" Warszawa, na które pojechałem. "Legia" miała wtedy pierwszeństwo przed "Śląskiem" Wrocław czy "Lublinianka" w wyborze potencjalnych kandydatów do gry. Wtedy trenerem był Lucjan Brychcy, a w zespole z Warszawy występowały same gwiazdy. Zastanawiał się czy byłby to dobry ruch z mojej strony, gdybym miał występować w "Legii". Tymczasem w "Śląsku" grali już moi koledzy z "Odry" jak Tadek Podgórny, Romek Wójcicki i Paweł Król. Miałem już wcześniej propozycję "Śląska", ale cóż "Legia" miała pierwszeństwo jak wspominałem, choć prezes "Śląska" bardzo chciał mnie w drużynie. Ja również myślami byłem we Wrocławiu aniżeli w Warszawie…bliżej zawsze miałbym do domu z Wrocławia niż stolicy. Wtedy to prezes klubu z Wrocławia powiedział, abym pojechał na testy do Warszawy, ale grał tak...jakbym nie potrafił grać, a oni mnie na następny dzień ściągają do Wrocławia. Pojechałem do Warszawy, na treningach zacząłem strzelać Panu Bogu po oknach, strąciłem kilka gołębi, a na sparingach nie trafiałem z czystych pozycji do bramki. Gdy przyszedł czas wyboru zawodników z pośród kilkunastu jakich ściągnęła "Legia", trener Brychcy powiedział do mnie: "No widać chłopcze, że masz potencjał, ale to nie jest jeszcze to czego oczekujemy. Wracaj do domu". Ja sobie w duchu pomyślałem, że gdybyś trenerze tylko wiedział co ja potrafię to byś mnie prosił, abym został. Byłem zadowolony ze swojej decyzji, ponieważ mogłem występować w "Śląsku" blisko domu i w gronie moich znajomych. Po latach troszkę może i żałuję, że tak łatwo zrezygnowałem z gry w "Legii"...

    "HO": To, że byłeś dogadany ze "Śląskiem" nie oznaczało, że nie musiałeś udowodnić jakim jesteś naprawdę piłkarzem.

    Z.T. Dokładnie tak. Musiałem udowodnić, że we Wrocławiu potrafię grać dobrą piłkę. Wtedy w "Śląsku" była bardzo dobra ekipa, do której aby się przebić, należało mocno trenować i być naprawdę mocnym. Był Tadek Pawłowski, Jasiu Sybis , bracia Garłowscy a w bramce Kostrzewa. Trenerem "Śląska" był znany Orest Lenczyk, który testował aż 30 zawodników z całej Polski, w tym i mnie. Rozegraliśmy trzy sparingi, z których wybrał tylko sześciu chłopaków w tym mnie. Bałem się, że nie załapię, ale udowodniłem swoją grą moją przydatność do zespołu z czego byłem bardzo szczęśliwy. Tutaj również miałem okazję w końcu zadebiutować w ekstraklasie.

    "HO":Powiedz jak naprawdę wyglądało "twoje wojsko". Ile tego wojska naprawdę widziałeś i przeżyłeś?

    Z.T.Raz w miesiącu musiałem założyć mundur, żeby pojechać na kompanię sportową. Musiałem mieć taki specjalny miesięczny rozkaz, pozwolenie, że mogę chodzić w cywilnych rzeczach czy nosić długie włosy. Po treningu jechałem taksówką na kompanię do jednego majora, który wypytywał się o wyniki sportowe, a później wypisywał mi rozkaz. Spałem w hotelu przy stadionie na Oporowskiej, tam miałem swój pokój. Zżyłem się z takim jednym kolegom z "Rakowa" Częstochowa, który był pomocnikiem - Mirkiem Sieją. Tak właśnie wojsko leciało, rano trening, popołudniu do miasta się wyskakiwało. Ten okres wspominam bardzo miło, tym bardziej, że miałem blisko do domu. Nieraz po meczu z Romkiem Wójcickim samochodem jeździliśmy do Opola. Nigdy nie chciałem być daleko od rodziny i dlatego pobyt we Wrocławiu wspominam niezwykle miło.

    "HO":Jak wkomponowałeś się w zespół "Śląska" ? Nie miałeś problemu z aklimatyzacją?

    Z.T.:Nie miałem problemów z aklimatyzacją. Swoją grą pokazałem, że mogę być drużynie przydatny, także nie miałem większych problemów w drużynie Lenczyka. Nawet pamiętam pierwszy obóz sportowy w Kirach niedaleko Zakopanego, na którym odbył się mój chrzest w drużynie. Zostałem potraktowany bardzo ulgowo, może dlatego, że zżyłem się dobrze z Jasiem Sybisem, który był i jest ikonom "Śląska". Zawsze starałem się wykonywać polecenia Jasia, nosiłem torby czy piłki, nie robiłem przy tym problemów. On sam mówił: "Młody nie sprzeciwiaj się, a będziesz miał dobrze". Podchodziłem do występów we Wrocławiu bardzo poważnie. Nie chciałem tylko "odwalić" wojska, ale pokazać się z dobrej strony i coś osiągnąć na niwie sportowej. Chciałem pokazać niektórym ludziom w "Odrze", że popełnili błąd, że nie dali mi szansy...

    "HO":Chciałeś udowodnić "Odrze", że popełniła błąd i nawet miałeś okazję zrobić to w bezpośrednim pojedynku miedzy "Śląskiem" i "Odrą" w Opolu!

    Z.T.:Niestety zdarzyło się dwa razy zagrać przeciwko "Oderce", raz w Opolu i raz na stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. W dodatku strzeliłem "Odrze" jedną bramkę…ale cóż taki jest sport, stało się. Gra się dla tej drużyny, którą się reprezentuje. Przed meczami z "Odrą" przychodził do mnie człowiek "z góry" we Wrocławiu i mówił do mnie wprost: "Jeżeli odwalisz kichę i zagrasz celowo słabo przeciwko "Odrze" to wylądujesz na "białych niedźwiedziach". Nawet zawodnicy mi o tym mówili…to co ja miałem w takiej sytuacji zrobić…zagrać jak najlepiej i nic więcej...

    "HO": Co czułeś po zdobyciu bramki w meczu z "Odrą" mając na sobie koszulkę "Śląska" Wrocław?

    Z.T.: Powiem szczerze, że radości zbytniej nie było. Podniosłem rękę, kibiców pozdrowiłem jak zawsze to robiłem i nic poza tym. Nagle podbiegł do mnie Jasiu Sybis i mówi: "Radość masz rewelacyjną!" i zaczął się śmiać. Ale po chwili dodał, że rozumie moją sytuację i, że jest OK.

    "HO": A jak publiczność opolska odebrała Ciebie ?

    Z.T.: Spokojnie, wtedy kibice byli wyrozumiali. Zresztą miałem zamiar tutaj wrócić, więc jakoś pozytywnie do mnie podchodzili. Nawet "Odra" chciała mnie wykupić ze "Śląska"! Były prowadzone rozmowy między dyrektorem klubu z Opola panem Łańcuckim a reprezentantem "Śląska" generałem Petrukiem, aby dograć sprawy finansowe za tzw. wyszkolenie. Chodziło o 100 tys. złotych. Nie była to wygórowana suma jak dla polskich klubów. O tej kwocie dowiedziałem się niestety po fakcie, kiedy "Odra" stwierdziła, że nie ma takich pieniędzy i nie jest w stanie ich zapłacić za mnie. Gdybym wiedział to wcześniej, to sam bym wyłożył kasę z własnej kieszeni, bo chciałem grać w "Odrze". Niestety nie dane mi było wrócić do "Odry" i po 2 latach gry we Wrocławiu stałem się piłkarzem "Metalu" Kluczbork. Szkoda…bo zawsze marzyłem o powrocie do Opola, abym tu mógł skończyć karierę.

    "HO": Dlaczego zatem wybór padł na "Metal" Kluczbork?

    Z.T.: Nie ukrywajmy, ale chodziło już o względy finansowe. Tam były fajne pieniążki do zarobienia, dlatego poszedłem do drugiej ligi. Następnie grałem w KKS-ie Kluczbork, gdzie także miałem dobre warunki. Innymi słowy grało się już tam, gdzie były pieniądze. Występowałem we Włókniarzu Kietrz przez jedną rundę...

    "HO": Jak doszło do Twojego wyjazdu za Ocean?

    Z.T. A to dzięki rodzinie, wujkowi cioci, którzy tam mieszkali. Wysłali mi zaproszenie w 1986 r. i skorzystałem. Jechałem tam, aby zarobić parę groszy, a przy okazji mogłem pokopać piłkę. Byłem w Kanadzie przez rok czasu i występowałem w Polonii Hamilton, który był amatorskim zespole złożonym z samych Polaków. Ten okres wspominam fantastycznie, było tam kilku zawodników, którzy coś znaczyli w naszej piłce. Występowałem z Grzegorzem Lato, z którym tworzyłem atak, grał Krzysztof Rześny były reprezentant Polski i Stali Mielec, Marian Kielec - trzykrotny król strzelców ligi polskiej, Romek Jagieniak i kilku innych zawodników. Był też Tadziu Misiak, były zawodnik "Odry". Atmosfera iście rodzinna, luźna, było naprawdę super, przeżycie niesamowite.

    "HO": Po Twoim powrocie z Kanady występowałeś w jakiś klubach polskich?

    Z.T.: Tak, jedną rundę we wspomnianym Kietrzu, następnie grałem w "Małejpanwi" Ozimek przez 2 lata, a karierę zakończyłem w "Chemiku" Kędzierzyn Koźle. Zakończyłem karierę w wieku 33 lat. Doszedłem do wniosku, że jest to czas najwyższy na odejście z piłki, choć muszę powiedzieć, że mogłem jeszcze pograć na wysokim poziomie.

    "HO": Obecnie jesteś trenerem "Wikinga" Opole.

    Z.T.: Już od jakiegoś czasu prowadzę ten zespół. Obecnie występujemy w A-klasie, jest rewelacyjnie, mam chłopców, którzy chcą grać i traktują swoje obowiązki bardzo poważnie. Zespół typowo amatorski, który zgodziłem się poprowadzić po rozmowie z prezesem Przemysławem Dorą. Zgodziłem się i nie narzekam, że podjąłem taką decyzję. Lubię ich trenować, choć jestem trenerem amatorem. Na razie idzie nam bardzo dobrze w lidze i w Pucharze Polski. Oby tak dalej.

    "HO": W Twoje piłkarskie ślady poszedł młodszy brat Marek. Czy miałeś jakiś wpływa na to, że został również piłkarzem?

    Z.T.: Sądzę, że nie. Owszem, Marek często ze mną ganiał za piłką i od małego było widać, że ma smykałkę do grania. Ale chyba to była jego decyzja, a ja w niczym nie ingerowałem. Chodziłem na jego mecze jak grał w juniorach, starałem się dawać mu dobre rady na początku, ale jak już stawał się ukształtowanym piłkarzem to nie potrzebował żadnych rad. Zdarzyło się nawet, że zagraliśmy przeciwko sobie. Jak grałem w Chemiku i mieliśmy mecz towarzyski z Odrą na Zakrzowie. Akurat Marek grał na środku pomocy, ja również zagrałem na tej pozycji. Dostał ode mnie dwa razy kosę, ale tak po bratersku, nie było to złośliwe. Raz się obrócił po jednym z takich zdarzeń, popatrzył na mnie z byka i pobiegł dalej.

    "HO": Chodząc na mecze "Odry" z pewnością obserwujesz brata i oceniasz jego grę.

    Z.T.: Obserwuję i kibicuję Markowi, ale staram się siadać sobie gdzieś z daleka kibiców, aby nie słuchać komentarzy pod jego adresem. Kibic ma prawo wyrazić swoje zdanie, ale bez przesady, jak czasami to się zdarza, kiedy rzucają epitetami wobec Marka. Wolę sobie w spokoju obejrzeć mecz.

    "HO": Jakbyś miał porównać dwóch piłkarzy: Zbyszka Tracza i Marka Tracza to co byś powiedział ?

    Z.T.: Technicznie Marek nie jest ode mnie lepszy, to nie tylko moja opinia. Gdybyśmy połączyli jego wydolność i moje bieganie to któryś z nas grałby w reprezentacji Polski. Ja byłem nieco leniwy na boisku, a Marek ma płuca na boisku.

    "HO": Zbyszku, na koniec chciałbym zapytać Ciebie o naszą stronę internetową. Co o niej sądzisz?

    Z.T.: Powiem jedno, dziwię się, że w ogóle coś takiego dopiero teraz wyszło. Dla mnie to dziwna sytuacja, choćby ze względu na to, że historia klubu jest tak bogata, że powinno się o niej pisać i mówić. To co robicie jest naprawdę rewelacyjne i czuję, że zainteresowanie będzie bardzo duże i nieraz usłyszycie słowa pochwały, że ktoś taki jak Ty wziął się za to, aby można było poznać od podstaw historię "Odry". Przewinęło się przez ten klub tylu wspaniałych piłkarzy i kibiców, że taka strona istnieje od niedawna. Jestem Wam wdzięczny za Waszą pracę na rzecz odtwarzania historii klubu, że pamiętacie o byłych piłkarzach i kibicach, a także wielu kibiców pewnie cieszy się,że ta strona istnieje. Życzę powodzenia i wytrwałości, pozdrawiając jednocześnie wszystkich czytelników strony Historii "Odry" Opole.

    "HO": Dziękuję serdecznie za rozmowę.

    Zbigniew Tracz z autorem wywiadu

    Wywiad ze Zbigniewem Traczem:

    Historia "Odry": Zbyszku jakie były Twoje początki związane z piłką nożną?

    Zbigniew Tracz: Miałem 9 lat jak w 1968 r. przyszedłem z ojcem na jeden z wielu naborów do szkółki trampkarzy "Odry". Klubem wtedy było duże zainteresowanie, "Odra" miała świetne wyniki w pierwszej lidze. Było wielu chłopaków, którzy chcieli grać w "Odrze" i to naprawdę dobrych. Bałem się, że nie zyskam uznania w oczach trenerów, jednak udało się. Zostałem przyjęty do klubu, a pierwszym moim trenerem był Zdzisław Stojek. Był fantastycznym nie tylko trenerem, ale również człowiekiem. Poźniej powolutku, powolutku wchodziło się w tą karierę piłkarską. Szczebel po szczebelku, aż do pierwszej ligi.

    "HO": Rozumiem, że Twój ojciec zachęcił Cię na tyle do piłki, że poświęciłeś jej wiele lat swojego życia.

    Z.T.: Tak dokładnie było. Z ojcem chodziłem na mecze "Odry" jak miałem cztery latka. Pamiętam słynnych piłkarzy naszego zespołu: Kornka w bramce, Jarka, Brejzę czy Gajdę. Było na kim się wzorować i kogo oglądać. To byli świetni piłkarze, którzy w sezonie 1963/64 zajęli trzecie miejsce w lidze i dotarli do półfinału Pucharu Intertoto.

    "HO": Czy w Twojej rodzinie mieliście sportowe tradycje?

    Z.T.: Nie. Nie mieliśmy żadnych tradycji sportowych. Powiem szczerze, że to ja wszystko rozpocząłem. Teraz brat Marek powiela grą w "Odrze", szkoda tylko, że mój syn nie poszedł w moje ślady. Występował co prawda od trampkarza w "Odrze" jednak przestał…może jeszcze uda mi się go namówić do gry w piłkę...

    "HO:Wspomniałeś, że pierwszym Twoim trenerem był Zdzisław Stojek. Natomiast drugim trenerem tym razem już w juniorach był Wiesław Łuczyszyn. Jak wspominasz tego szkoleniowca?

    Z.T. Jest to człowiek, którego szanowałem i do tej pory szanuję. Jest wspaniałym człowiekiem, potrafił wprowadzić do zespołu niemal rodzinną atmosferę. Klub był naszym drugim domem, a trener Łuczyszyn jakby naszym drugim ojcem. On potrafił wpoić nam pewne zasady, które przydały się nam później także w życiu prywatnym. Trenerem był fantastycznym, przy którego treningach nauczyłem się bardzo wiele. Dodatkowo trzymał mocno dyscyplinę, nie pozwalał na picie i palenie. Za takie zachowanie karał odsunięciem z drużyny zawodników.

    Zbigniew Tracz udzielający wywiadu

    "HO": Utkwiło Ci w pamięci jakieś konkretne spotkanie z okresu gry w juniorach?

    Z.T.:Pamiętam jedno szczególnie. Graliśmy tutaj na Oleskiej w juniorach w eliminacjach mistrzostw Polski. Niestety nie pamiętam drużyny, z którą graliśmy...Zwyciężyliśmy aż 5:0, a mnie udało się zdobyć wszystkie pięć goli! Tak się złożyło, że graliśmy ten mecz przed występem ligowym pierwszej drużyny, której trenerem był Antoni Piechniczek. Zarówno trener Piechniczek jak i jego asystent Józef Zwierzyna obserwowali nasze spotkanie. Po meczu Piechniczek podszedł do mnie i powiedział: "Młody, jutro o 11 przychodzisz do mnie na trening". Byłem w ostrym szoku! Miałem zaledwie 18 lat a tutaj taka propozycja. Byłem bardzo szczęśliwy. Mój kolega z podwórka Zbyszek Gano po meczu powiedział mi: "No młody - rewelska, widzimy się na treningu". Ja mu na to odpowiedziałem: "...dziękuję bardzo".

    "HO":Powiedziałeś, że strzeliłeś pięć bramek. Czy od zawsze występowałeś jako napastnik?

    Z.T.:Tak, od trampkarzy byłem napastnikiem. Dopiero później grając w seniorach w innych klubach niż "Odra" występowałem na pozycji środkowego pomocnika. Wielu trenerów widziało mnie jako rozgrywającego. Zawsze byłem zawodnikiem technicznym. Technikę w sumie miałem już od urodzenia, nie musiałem specjalnie się jej uczyć. Musiałem za to pracować nad motoryką. Szczerze mówiąc nie bardzo lubiłem biegać, mnie to po prostu męczyło. Lubiłem taką typową piłkę techniczną sobie pograć. Byłem typowym napastnikiem. W trampkarzach i juniorach strzelałem mnóstwo goli. Zdarzało się strzelić po 3-4 bramki na mecz. Ja nie przykładałem specjalnie do tego wagi. Czasami coś w prasie o mnie napisali, ale zbieraniem takich materiałów zajmował się mój ojciec.

    "HO": Których kolegów z okresu juniorskiego wspominasz najmilej?

    Z.T. W 1976 r. zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski przegrywając w finale z "Wisłą" Kraków 1:5. Po tym meczu do kadry pierwszego zespołu trener Piechniczek powołał Romka Wójcickiego, Romka Gajdę, Tadka Podgórny, Janka Szczecha. Z nimi właśnie trzymałem się najbardziej, gdyż byliśmy rówieśnikami. Natomiast najmilej wspominam Zbyszka Szweda, który był również moim kolegom z podwórka. Niestety nie miał szczęścia w "Odrze" choć miał wielki potencjał. Z nim właśnie często dzieliłem pokój na obozach sportowych i trzymałem się najmocniej. Wszyscy razem tworzyliśmy naprawdę zgraną drużynę na boisku i poza boiskiem co wpajał nam trener Łuczyszyn.

    "HO": Jak klub dbał o młodych zawodników w latach 70-tych?

    Z.T.: Jak wspominałem klub był naszym drugim domem. Przychodziliśmy na treningi z uśmiechem na ustach, chciało się trenować. Myśmy czekali niecierpliwie na każdy trening. Poza tym klub dbał o nas, zawsze mieliśmy sprzęt sportowy, otrzymywaliśmy diety, dostawaliśmy pieniądze na drobne wydatki, takie małe kieszonkowe. Dopiero pierwsze duże pieniądze przyszły po zdobyciu medalu MP w 1976 r. Po każdym treningu mogliśmy pójść do słynnego niegdyś baru "Krówka" mieszczącego się na ul.Krakowskiej i zjeść obfity posiłek. Otrzymywaliśmy od Pana Janka Śliwaka specjalne kartki, które mogliśmy tam wykorzystać do woli. Pod tym względem było rewelacyjnie. Kiedyś trening sprawiał przyjemność, nie to co teraz, że przyjdzie się na trening odrobić swoje, później pod prysznic i do domu. A jeśli chodzi o sprzęt, to zawsze przed każdym treningiem mieliśmy przygotowane koszulki i spodenki przez gospodarza stadionu. Wszystkim się dla nas zajmował, tak jak to czynił dla pierwszego zespołu!

    "HO":Byłeś wtedy uczniem, jak byłeś postrzegany przez nauczycieli i kolegów w szkole jako piłkarz "Odry" Opole? Czy miałeś dzięki temu jakieś profity?

    Z.T.: Prawdę mówiąc...tak. Jak uczyłem się w szkole zawodowej w "wagonówce", miałem dwóch nauczycieli, którzy byli fanami piłki i chodzili na "Oderkę". Ja często przynosiłem im bilety na mecze czy karnety, bo dostawaliśmy z klubu takie rzeczy bez żadnych problemów. Tutaj nauczyciele czasami dawali mi fory i dało się to odczuć. Później jak poszedłem do ogólniaka, na wieczorówkę trzyletnią, moim wychowawcą został nauczyciel geografii, zapalony kibic. Wiadomo, naukę miałem trzy razy w tygodniu, a w trakcie wypadł mi trening czy mecz. Dużo mi pomagał, ale jak nazbierało się sporo materiału, to niestety kazał mi brać książki na obozy sportowe i wkuwać materiał. Później normalnie go zaliczałem po powrocie. Raz była śmieszna sytuacja po moim powrocie z obozu sportowego, gdy mój nauczyciel wychowawca pokazuje na swoim biurku klasie jeden niewielki stosik usprawiedliwień i mówi: "Ten stosik dotyczy całej klasy, a widzicie ten drugi stos obok? To usprawiedliwienia jednego człowieka: Zbyszka Tracza". Wszyscy ryknęli śmiechem, a mi się nieco głupio zrobiło. Jednak klasę miałem super! Byli wobec mnie wyrozumiali, zapraszałem ich na mecze z moim udziałem i często na nich bywali.

    "HO": Czy wicemistrzostwo Polski juniorów zdobyte w 1976 r. było dla Ciebie największym sukcesem jako młodego piłkarza?

    Z.T. Tak, to był mój największym sukcesem w barwach "Odry". Liczyliśmy co prawda na mistrzostwo, ale graliśmy finał w Krakowie z "Wisłą" przed meczem reprezentacji Polski. Mieliśmy naprawdę mocną ekipę, jednak nie daliśmy rady. Wisła rozklepała nas ich charakterystyczną piłką techniczną. Przegraliśmy aż 1:5...może nie byłoby tak źle , gdyby nie kontuzja Sławka Masztalera pod koniec pierwszej części spotkania, który tak nieszczęśliwie upadł, że złamał rękę. On mimo wszystko grał świetnie w pomocy, robił nam dobrą grę i dało się odczuć jego brak na boisku...

    "HO": Przejdźmy zatem do piłki seniorskiej w Twoim wykonaniu. Wspomniałeś o tym, jak dostałeś się do drużyny trenera Piechniczka. Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o tym szkoleniowcu z Twojej perspektywy?

    Z.T.: Mogę powiedzieć krótko: był i jest trenerem naprawdę wspaniałym. Te treningi, które on nam aplikował, były rewelacyjne pod tym względem, że co drugi trening był inny. Wprowadzał wiele innowacji, a każdy trening różnił się od poprzedniego. Oczywiście, pewne zagrania i schematy trenowane były często do upadłego, ale wszystkie treningi były bardzo urozmaicone. Wprowadził wiele wzorców zachodnich, które piłkarzom bardzo się podobały. Na tle innych trenerów był porostu niezwykły, choć dla mnie pierwszym trenerem zawsze pozostanie Wiesław Łuczyszyn, u którego wypłynąłem. Natomiast u Piechniczka wszedłem w okres futbolu dorosłego, który był trenerem wielkiej klasy. Piechniczek potrafił zrobić zespół z ludzi, którzy pościągani byli z całej Polski! Młynarczyk, Kwaśniewski, Masztaler, Wójcicki...on potrafił ich wszystkich zintegrować i stworzyć atmosferę rodzinną.

    "HO": Pamiętasz swój pierwszy trening pod okiem Antoniego Piechniczka?

    Z.T.: Pamiętam doskonale. Tutaj na Oleskiej zaliczyłem mój pierwszy trening u tego trenera. Osobiście znałem tylko jednego piłkarza z kadry Piechniczka…ale zostałem wprowadzony rewelacyjnie do zespołu.

    "HO": Przeszedłeś oczywiście chrzest bojowy?

    Z.T.: Chrzest odbył się na pierwszym obozie. Bez chrztu się nie odbyło. Ja zostałem przez starszych zawodników potraktowany ulgowo. Ja nigdy się nie wywyższałem. Kazali mi piłki nosić - nosiłem, kazali siatki wieszać - wieszałem. Dlatego miałem nieco lżej, aniżeli inni młodzi, którzy próbowali się stawiać. Niektórzy właśnie na chrzcie odczuli to na własnej skórze. Dostać w tyłek od takiego chłopa jakim był Młynarczyk to średnia przyjemność. Zbyszek Kwaśniewski także nie miał lekkiej ręki, także mnie potraktowali bardzo ulgowo. W pokoju, w którym odbył się chrzest otrzymałem kilka "klapsów", ale po chrzcie nie można było pokoju opuścić. Wchodzili następni koledzy i jeden z nich, którego nazwiska nie ujawnię, tak dostał w tyłek, że...zesikał się w majtki! Wstał ze łzami w oczach załamany...wiadomo wtedy tylko mieliśmy na sobie spodenki sportowe i nie można było wkładać do nich niczego,aby zamortyzować uderzenia. On natomiast przyczaił się i włożył majtki , a starsi zauważyli ten podstęp i dlatego dostał podwójnie. Starszyzna później stwierdziła do kolegi, że ..."rozbiegasz to ci przejdzie". Pomyślałem sobie, że ja dziękuję za takie rozbieganie. Kolega miał tyłek tak siny, że to ewenement!

    "HO": Zbyszku zostałeś włączony do kadry pierwszego zespołu i chcąc nie chcąc musiał się zmienić Twój status materialny.

    Z.T.: Tak to prawda. Wiadomo, nie ma co ukrywać, że pracą zawodowego piłkarza są treningi, a etaty jakie się posiadało były tylko na papierze. W czasach PRL-u mieliśmy bardzo dobrze. Z całego województwa firmy państwowe wręcz biły się o nas! Każda instytucja państwowa chciała mieć "na etacie" jakiegoś piłkarza "Odry", ponieważ zwiększała tym samym swój prestiż! Wtedy mieliśmy wyniki, więc i…dobrą pracę. Cementownie, elektrownie…prosiły się o to! Ja sam miałem w wieku 18-19 lat kilka etatów m.in. w Transbudzie. Teraz czasami mi tego brakuje i wzdycha się komuno wróć. Nie mieliśmy problemów z pieniędzmi, także mieszkaniami, więc jak kto narzeka na komunę to ja nie miałem prawa narzekać.

    "HO": Nie obiła Ci woda sodowa do głowy? W końcu byłeś młodym chłopakiem, który zarabiał ogromne pieniądze.

    Z.T.: Pieniądze mnie nie demobilizowały. Wszystkie zarobione oddawałem mamie, która wpłacała mi na książeczkę oszczędnościową. Dla mnie był to zaszczyt, że jestem w kadrze pierwszego zespołu, więc pieniądze nie były aż tak bardzo istotne. Mi w głowie nigdy się nie przewróciło z powodu pieniędzy. Zresztą klub patrzył na nas, co robimy poza klubem. Mieliśmy dobrze się uczyć i dobrze sprawować. Tutaj trzeba było uważać, aby utrzymywać dobry poziom, bo groziło to problemami w klubie.

    "HO": W którym roku zostałeś włączony do kadry pierwszego zespołu?

    Z.T.: W 1976 roku.

    "HO": Jak czułeś się występując wspólnie z wielkimi gwiazdami "Odry" jako młody chłopak?

    Z.T.: Powiem ci szczerze, ze czułem się rewelacyjnie, z tego względu, że w jakiś sposób byłem przez tych starszych zawodników doceniany. Byłem członkiem tego zespołu i zawsze byłem gotowy pomóc zespołowi. Atmosfera był bardzo rodzinna, starsi zawodnicy mieli się opiekować nami młodymi piłkarzami. Starali się nam pomagać w ramach możliwości.

    "HO": Starsi zawodnicy dbali o was młodych, kto zatem pilnował starszyzny?

    Z.T.: Oni musieli pilnować się sami. To tylko ludzie, którzy czasami także chcieli odreagować stresy związane z futbolem czy innymi problemami. Czasem ludzie myślą, że piłkarz jak zarabia mnóstwo pieniędzy musi tylko siedzieć na boisku, a jak wypije jedno piwko to już wielka afera. Zresztą to temat na osobną dyskusję.

    "HO": Czułeś się mocny piłkarsko, aby rywalizować z takimi piłkarzami jak Tyc, Bolcek czy Kwaśniewskim?

    Z.T.: W meczach sparingowych Piechniczek dawał mi często szansę. Nigdy się tam nie spalałem, ale mecz towarzyski a mecz ligowy to zupełnie co innego. Jest wtedy adrenalina i emocje. Pamiętam na słynnym meczu ligowym w Warszawie zwycięskim 5:3 przez "Odrę" w przerwie meczu przegrywamy 1:3 a trener Piechniczek mówi do mnie :"Młody grzej się". Ja myślę sobie, nie no rewelacja! 3:1 w plecy a ja mam zadebiutować! Poszedłem się grzać, ale jednak Piechniczek mnie nie wpuścił. Miałem lekką tremę i galaretę w nogach, ale nie wpuścił mnie ostatecznie. Żałuję tego…bo był to w sumie historyczny mecz. Grzałem się co prawda całą drugą połowę za bramką, ale wpuścił innych…Tyle dobrego, że ojciec widział mnie kilka razy w telewizji jak biegałem za bramką.

    "HO": W "Odrze" nigdy jednak nie udało ci się zadebiutować w pierwszym zespole...

    Z.T.: Niestety nie było mi to dane...

    "HO": Pamiętasz takie spotkanie w Pucharze UEFA "Odra" - Magdeburga z 1977 r.?

    Z.T.: Pamiętam doskonale. Człowieka złość brała, że nie mogłem zagrać…szkoda, bo takie mecze pucharowe to jest wspomnienie na całe życie. Szkoda, że chłopaki odpadli, ale walczyli na całego. Ludzie siedzieli na stadionie dosłownie wszędzie, nawet na drzewach - omal się nie zabijali, aby obejrzeć mecz. To były czasy! Mnóstwo ludzi przychodziło na spotkania, tymi meczami "Odry" żyło nie tylko całe Opole, ale cała Opolszczyzna. Ludzie tym żyli - nie było żadnych problemów na stadionie. Można było przychodzić pełnymi rodzinami na mecze, było bardzo spokojnie. Przychodziła cała moja rodzina wraz małym bratem Markiem bez obawy, że coś się może wydarzyć złego na stadionie.

    "HO": Jak wspominasz opolskich kibiców jako piłkarz?

    Z.T.: Byli bardzo życzliwi i sympatyczni. Żyliśmy z nimi jak jedna duża rodzina, zawsze czuliśmy ich wsparcie na meczach szczególnie na własnym stadionie. Zawsze nam pomagali, nawet jak nie szło. Rzadko zdarzały się przykre incydenty wobec nas piłkarzy. Często okazywali mi osobiście dowody sympatii na mieście, szczególnie gdzieś w restauracjach czy kawiarenkach. Zagadywali nas, próbowali postawić coś do picia i jedzenia. Mogłem napić i zjeść na koszt kibiców do oporu, bo proponowali mi za każdym razem. Nawet teraz muszę powiedzieć, że kibice "Odry" są najlepsi , podobni do tych sprzed lat. Widzę teraz jak kibicują chłopaki i wielki szacunek dla nich.

    "HO":Przychodzi 1980 rok i otrzymujesz powołanie do wojska...co dalej działo się z Twoją karierą?

    Z.T.: Otrzymałem powołanie do wojska i na początek wojsko zaproponowało mi dwutygodniowe testy w "Legii" Warszawa, na które pojechałem. "Legia" miała wtedy pierwszeństwo przed "Śląskiem" Wrocław czy "Lublinianka" w wyborze potencjalnych kandydatów do gry. Wtedy trenerem był Lucjan Brychcy, a w zespole z Warszawy występowały same gwiazdy. Zastanawiał się czy byłby to dobry ruch z mojej strony, gdybym miał występować w "Legii". Tymczasem w "Śląsku" grali już moi koledzy z "Odry" jak Tadek Podgórny, Romek Wójcicki i Paweł Król. Miałem już wcześniej propozycję "Śląska", ale cóż "Legia" miała pierwszeństwo jak wspominałem, choć prezes "Śląska" bardzo chciał mnie w drużynie. Ja również myślami byłem we Wrocławiu aniżeli w Warszawie…bliżej zawsze miałbym do domu z Wrocławia niż stolicy. Wtedy to prezes klubu z Wrocławia powiedział, abym pojechał na testy do Warszawy, ale grał tak...jakbym nie potrafił grać, a oni mnie na następny dzień ściągają do Wrocławia. Pojechałem do Warszawy, na treningach zacząłem strzelać Panu Bogu po oknach, strąciłem kilka gołębi, a na sparingach nie trafiałem z czystych pozycji do bramki. Gdy przyszedł czas wyboru zawodników z pośród kilkunastu jakich ściągnęła "Legia", trener Brychcy powiedział do mnie: "No widać chłopcze, że masz potencjał, ale to nie jest jeszcze to czego oczekujemy. Wracaj do domu". Ja sobie w duchu pomyślałem, że gdybyś trenerze tylko wiedział co ja potrafię to byś mnie prosił, abym został. Byłem zadowolony ze swojej decyzji, ponieważ mogłem występować w "Śląsku" blisko domu i w gronie moich znajomych. Po latach troszkę może i żałuję, że tak łatwo zrezygnowałem z gry w "Legii"...

    "HO": To, że byłeś dogadany ze "Śląskiem" nie oznaczało, że nie musiałeś udowodnić jakim jesteś naprawdę piłkarzem.

    Z.T. Dokładnie tak. Musiałem udowodnić, że we Wrocławiu potrafię grać dobrą piłkę. Wtedy w "Śląsku" była bardzo dobra ekipa, do której aby się przebić, należało mocno trenować i być naprawdę mocnym. Był Tadek Pawłowski, Jasiu Sybis , bracia Garłowscy a w bramce Kostrzewa. Trenerem "Śląska" był znany Orest Lenczyk, który testował aż 30 zawodników z całej Polski, w tym i mnie. Rozegraliśmy trzy sparingi, z których wybrał tylko sześciu chłopaków w tym mnie. Bałem się, że nie załapię, ale udowodniłem swoją grą moją przydatność do zespołu z czego byłem bardzo szczęśliwy. Tutaj również miałem okazję w końcu zadebiutować w ekstraklasie.

    "HO":Powiedz jak naprawdę wyglądało "twoje wojsko". Ile tego wojska naprawdę widziałeś i przeżyłeś?

    Z.T.Raz w miesiącu musiałem założyć mundur, żeby pojechać na kompanię sportową. Musiałem mieć taki specjalny miesięczny rozkaz, pozwolenie, że mogę chodzić w cywilnych rzeczach czy nosić długie włosy. Po treningu jechałem taksówką na kompanię do jednego majora, który wypytywał się o wyniki sportowe, a później wypisywał mi rozkaz. Spałem w hotelu przy stadionie na Oporowskiej, tam miałem swój pokój. Zżyłem się z takim jednym kolegom z "Rakowa" Częstochowa, który był pomocnikiem - Mirkiem Sieją. Tak właśnie wojsko leciało, rano trening, popołudniu do miasta się wyskakiwało. Ten okres wspominam bardzo miło, tym bardziej, że miałem blisko do domu. Nieraz po meczu z Romkiem Wójcickim samochodem jeździliśmy do Opola. Nigdy nie chciałem być daleko od rodziny i dlatego pobyt we Wrocławiu wspominam niezwykle miło.

    "HO":Jak wkomponowałeś się w zespół "Śląska" ? Nie miałeś problemu z aklimatyzacją?

    Z.T.:Nie miałem problemów z aklimatyzacją. Swoją grą pokazałem, że mogę być drużynie przydatny, także nie miałem większych problemów w drużynie Lenczyka. Nawet pamiętam pierwszy obóz sportowy w Kirach niedaleko Zakopanego, na którym odbył się mój chrzest w drużynie. Zostałem potraktowany bardzo ulgowo, może dlatego, że zżyłem się dobrze z Jasiem Sybisem, który był i jest ikonom "Śląska". Zawsze starałem się wykonywać polecenia Jasia, nosiłem torby czy piłki, nie robiłem przy tym problemów. On sam mówił: "Młody nie sprzeciwiaj się, a będziesz miał dobrze". Podchodziłem do występów we Wrocławiu bardzo poważnie. Nie chciałem tylko "odwalić" wojska, ale pokazać się z dobrej strony i coś osiągnąć na niwie sportowej. Chciałem pokazać niektórym ludziom w "Odrze", że popełnili błąd, że nie dali mi szansy...

    "HO":Chciałeś udowodnić "Odrze", że popełniła błąd i nawet miałeś okazję zrobić to w bezpośrednim pojedynku miedzy "Śląskiem" i "Odrą" w Opolu!

    Z.T.:Niestety zdarzyło się dwa razy zagrać przeciwko "Oderce", raz w Opolu i raz na stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. W dodatku strzeliłem "Odrze" jedną bramkę…ale cóż taki jest sport, stało się. Gra się dla tej drużyny, którą się reprezentuje. Przed meczami z "Odrą" przychodził do mnie człowiek "z góry" we Wrocławiu i mówił do mnie wprost: "Jeżeli odwalisz kichę i zagrasz celowo słabo przeciwko "Odrze" to wylądujesz na "białych niedźwiedziach". Nawet zawodnicy mi o tym mówili…to co ja miałem w takiej sytuacji zrobić…zagrać jak najlepiej i nic więcej...

    "HO": Co czułeś po zdobyciu bramki w meczu z "Odrą" mając na sobie koszulkę "Śląska" Wrocław?

    Z.T.: Powiem szczerze, że radości zbytniej nie było. Podniosłem rękę, kibiców pozdrowiłem jak zawsze to robiłem i nic poza tym. Nagle podbiegł do mnie Jasiu Sybis i mówi: "Radość masz rewelacyjną!" i zaczął się śmiać. Ale po chwili dodał, że rozumie moją sytuację i, że jest OK.

    "HO": A jak publiczność opolska odebrała Ciebie ?

    Z.T.: Spokojnie, wtedy kibice byli wyrozumiali. Zresztą miałem zamiar tutaj wrócić, więc jakoś pozytywnie do mnie podchodzili. Nawet "Odra" chciała mnie wykupić ze "Śląska"! Były prowadzone rozmowy między dyrektorem klubu z Opola panem Łańcuckim a reprezentantem "Śląska" generałem Petrukiem, aby dograć sprawy finansowe za tzw. wyszkolenie. Chodziło o 100 tys. złotych. Nie była to wygórowana suma jak dla polskich klubów. O tej kwocie dowiedziałem się niestety po fakcie, kiedy "Odra" stwierdziła, że nie ma takich pieniędzy i nie jest w stanie ich zapłacić za mnie. Gdybym wiedział to wcześniej, to sam bym wyłożył kasę z własnej kieszeni, bo chciałem grać w "Odrze". Niestety nie dane mi było wrócić do "Odry" i po 2 latach gry we Wrocławiu stałem się piłkarzem "Metalu" Kluczbork. Szkoda…bo zawsze marzyłem o powrocie do Opola, abym tu mógł skończyć karierę.

    "HO": Dlaczego zatem wybór padł na "Metal" Kluczbork?

    Z.T.: Nie ukrywajmy, ale chodziło już o względy finansowe. Tam były fajne pieniążki do zarobienia, dlatego poszedłem do drugiej ligi. Następnie grałem w KKS-ie Kluczbork, gdzie także miałem dobre warunki. Innymi słowy grało się już tam, gdzie były pieniądze. Występowałem we Włókniarzu Kietrz przez jedną rundę...

    "HO": Jak doszło do Twojego wyjazdu za Ocean?

    Z.T. A to dzięki rodzinie, wujkowi cioci, którzy tam mieszkali. Wysłali mi zaproszenie w 1986 r. i skorzystałem. Jechałem tam, aby zarobić parę groszy, a przy okazji mogłem pokopać piłkę. Byłem w Kanadzie przez rok czasu i występowałem w Polonii Hamilton, który był amatorskim zespole złożonym z samych Polaków. Ten okres wspominam fantastycznie, było tam kilku zawodników, którzy coś znaczyli w naszej piłce. Występowałem z Grzegorzem Lato, z którym tworzyłem atak, grał Krzysztof Rześny były reprezentant Polski i Stali Mielec, Marian Kielec - trzykrotny król strzelców ligi polskiej, Romek Jagieniak i kilku innych zawodników. Był też Tadziu Misiak, były zawodnik "Odry". Atmosfera iście rodzinna, luźna, było naprawdę super, przeżycie niesamowite.

    "HO": Po Twoim powrocie z Kanady występowałeś w jakiś klubach polskich?

    Z.T.: Tak, jedną rundę we wspomnianym Kietrzu, następnie grałem w "Małejpanwi" Ozimek przez 2 lata, a karierę zakończyłem w "Chemiku" Kędzierzyn Koźle. Zakończyłem karierę w wieku 33 lat. Doszedłem do wniosku, że jest to czas najwyższy na odejście z piłki, choć muszę powiedzieć, że mogłem jeszcze pograć na wysokim poziomie.

    "HO": Obecnie jesteś trenerem "Wikinga" Opole.

    Z.T.: Już od jakiegoś czasu prowadzę ten zespół. Obecnie występujemy w A-klasie, jest rewelacyjnie, mam chłopców, którzy chcą grać i traktują swoje obowiązki bardzo poważnie. Zespół typowo amatorski, który zgodziłem się poprowadzić po rozmowie z prezesem Przemysławem Dorą. Zgodziłem się i nie narzekam, że podjąłem taką decyzję. Lubię ich trenować, choć jestem trenerem amatorem. Na razie idzie nam bardzo dobrze w lidze i w Pucharze Polski. Oby tak dalej.

    "HO": W Twoje piłkarskie ślady poszedł młodszy brat Marek. Czy miałeś jakiś wpływa na to, że został również piłkarzem?

    Z.T.: Sądzę, że nie. Owszem, Marek często ze mną ganiał za piłką i od małego było widać, że ma smykałkę do grania. Ale chyba to była jego decyzja, a ja w niczym nie ingerowałem. Chodziłem na jego mecze jak grał w juniorach, starałem się dawać mu dobre rady na początku, ale jak już stawał się ukształtowanym piłkarzem to nie potrzebował żadnych rad. Zdarzyło się nawet, że zagraliśmy przeciwko sobie. Jak grałem w Chemiku i mieliśmy mecz towarzyski z Odrą na Zakrzowie. Akurat Marek grał na środku pomocy, ja również zagrałem na tej pozycji. Dostał ode mnie dwa razy kosę, ale tak po bratersku, nie było to złośliwe. Raz się obrócił po jednym z takich zdarzeń, popatrzył na mnie z byka i pobiegł dalej.

    "HO": Chodząc na mecze "Odry" z pewnością obserwujesz brata i oceniasz jego grę.

    Z.T.: Obserwuję i kibicuję Markowi, ale staram się siadać sobie gdzieś z daleka kibiców, aby nie słuchać komentarzy pod jego adresem. Kibic ma prawo wyrazić swoje zdanie, ale bez przesady, jak czasami to się zdarza, kiedy rzucają epitetami wobec Marka. Wolę sobie w spokoju obejrzeć mecz.

    "HO": Jakbyś miał porównać dwóch piłkarzy: Zbyszka Tracza i Marka Tracza to co byś powiedział ?

    Z.T.: Technicznie Marek nie jest ode mnie lepszy, to nie tylko moja opinia. Gdybyśmy połączyli jego wydolność i moje bieganie to któryś z nas grałby w reprezentacji Polski. Ja byłem nieco leniwy na boisku, a Marek ma płuca na boisku.

    "HO": Zbyszku, na koniec chciałbym zapytać Ciebie o naszą stronę internetową. Co o niej sądzisz?

    Z.T.: Powiem jedno, dziwię się, że w ogóle coś takiego dopiero teraz wyszło. Dla mnie to dziwna sytuacja, choćby ze względu na to, że historia klubu jest tak bogata, że powinno się o niej pisać i mówić. To co robicie jest naprawdę rewelacyjne i czuję, że zainteresowanie będzie bardzo duże i nieraz usłyszycie słowa pochwały, że ktoś taki jak Ty wziął się za to, aby można było poznać od podstaw historię "Odry". Przewinęło się przez ten klub tylu wspaniałych piłkarzy i kibiców, że taka strona istnieje od niedawna. Jestem Wam wdzięczny za Waszą pracę na rzecz odtwarzania historii klubu, że pamiętacie o byłych piłkarzach i kibicach, a także wielu kibiców pewnie cieszy się,że ta strona istnieje. Życzę powodzenia i wytrwałości, pozdrawiając jednocześnie wszystkich czytelników strony Historii "Odry" Opole.

    "HO": Dziękuję serdecznie za rozmowę.

    Zbigniew Tracz z autorem wywiadu

    Read More

Archiwalne zdjęcia

Facebook

CPR certification onlineCPR certification onlineCPR certification online