Redakcja serwisu Historia "Odry" Opole w trakcie spotkania z Antonim Piechniczkiem Dawno zapowiadany, długo oczekiwany - już jest! Obszerny wywiad jaki mamy zaszczyt zaprezentować przeprowadzony 6 kwietnia br. z postacią, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, stał się niewątpliwie jednym z największych sukcesów w ponad dwuletniej działalności naszego serwisu.

Człowiek, który stworzył wielką "Odrę" drugiej połowy lat 70, odkrywca ukrytych talentów m.in. Józefa Młynarczyka oraz wielu innych znakomitych piłkarzy, jedyny szkoleniowiec w historii polskiej piłki, który dwukrotnie wystąpił z reprezentacją na Mundialu zdobywając w 1982 r. brązowy medal, aż w końcu ten, który rozsławił dobre imię polskich trenerów na kontynencie Afrykańskim.

Antoni Piechniczek - bo o nim mowa - z okazji wydania książki poświęconej jego osobie pt. "Odra Opole Antoniego Piechniczka w latach 1975-79" autorstwa Sebastiana Bergiela, zgodził się przyjąć całą redakcję naszego serwisu w swoim biurze senatorskim mieszczącym się na terenie Stadionu Narodowego w Chorzowie. W trakcie ponad dwugodzinnej rozmowy trener Antoni Piechniczek odpowiedział na szereg pytań związanych głównie z jego przygodą w Opolu.

Pełen zapis rozmowy już dziś dostępny jest dla naszych czytelników. Wierzymy, że obszerna lektura zapadnie każdemu kibicowi w Opolu głęboko w pamięci, a w szczególności tym fanom opolskiej "Odry", którzy mieli to szczęście, aby obejrzeć na żywo drużynę Piechniczka kiedy ta rozbijała w 1978 r. warszawską "Legię" 5:3 czy też poznańskiego "Lecha" 7:1!

Historia „Odry” Opole: Panie trenerze, czy możemy zaryzykować stwierdzenie, że był Pan „skazany” na piłkę nożną? Pana rodzina może poszczycić się sporymi tradycjami piłkarskimi, a Pana sąsiadem był znany reprezentant Polski Gerard Wodarz…

Antoni Piechniczek: To prawda. Moi przodkowie, a ściślej mówiąc bracia mojej babci, czyli wujkowie zakładali w 1920 roku „Ruch” Chorzów. Nazwa „Ruch” nie wzięła się ze zjawiska fizycznego, tylko z ruchu narodowo-wyzwoleńczego jakim niewątpliwie było Powstanie Śląskie. W roku 1920 wybuchło drugie powstanie śląskie i przy tej okazji znalazła się spora grupa patriotów, która założyła malutki klub sportowy. Moja babcia często zabierała mnie na boisko „Ruchu” i wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z zieloną murawą, którą widziałem z wysokości trybun. Jak zobaczyłem biegających piłkarzy po boisku w koszulkach sportowych, to zacząłem chodzić częściej na mecze. Tak zaczęła się moja przygoda z futbolem. Duży wpływ na mój związek z piłką nożną miała obecność moich sąsiadów, a szczególnie Wodarza, który był przyjacielem naszej rodziny. Jednak muszę dodać, że akurat miałem ogromne szczęście, iż na przestrzeni kilku kilometrów kwadratowych od mojego domu mieszkali inni znani piłkarze tacy jak: Cieślik, Wyrobek, Bula czy Drzewiecki.
   Wydaje mi się, że nie wszystko to o czym powiedziałem wpłynęło na to, że zainteresowałem się piłką nożną, ale zarówno dla mnie jak i wielu młodych chłopaków w tamtych czasach, futbol był wielką szansą życiową, ustawienia się w życiu i lepszej egzystencji. Chęć zdobycia popularności czy zwiedzania świata podczas wyjazdów zagranicznych miały ogromny wpływ na moją decyzję. Można to porównać z obecnymi czasami. Młodzi ludzie marzą o tym, aby dostać się do dobrej firmy, dobrze zarabiać i mieć możliwość podróżowania po świecie. To jest idealne rozwiązanie dla wielu młodych i tak samo było wówczas!


HO: Miał Pan jakiegoś swojego idola piłkarskiego, z którym się utożsamiał?
AP: Oczywiście miałem takowego idola a był nim Gerard Cieślik, którego dwa gole zdobyte w meczu przeciwko ZSRR przyniosły w pewien sposób „nieśmiertelność”. Dla mnie osobiście jest fenomenem, że reprezentacja Gerarda Cieślika nigdy nie awansowała do finałów Mistrzostw Świata i Europy. Owszem były występy na Olimpiadzie w Rzymie, ale nic tam szczególnego nie osiągnęła. Natomiast sam Cieślik przez ten jeden mecz i historyczne zwycięstwo nad ZSRR zapisał się na stałe w historii polskiej piłki nożnej. Powiedzmy sobie szczerze, nie ujmując nic takim piłkarzom jak Lato czy Boniek, którzy również grywali na Stadionie Śląskim, mimo ich wielkiej popularności i sukcesów, tej popularności, którą zdobył Gerard Cieślik nigdy nie osiągnęli. Może to też wynikało trochę z czasów w jakich Cieślik grał. Druga połowa lat 50 nie była różowa, a sport był oknem na świat, który dawał ludziom ogromną satysfakcję. Sądzę, że ten sukces Polacy przyjęli do swoich serc bardzo mocno i dlatego Cieślik do dziś żyje w pamięci kibiców. Dzisiaj sukces pokroju awansu do Mistrzostw Świata, wygrana z Portugalczykami mimo pełnego szacunku dla tych osiągnięć, to nie jest już to co wygrana z ZSRR.

HO: Występował Pan w „Zrywie” Chorzów, z którym zdobył Pan mistrzostwo Polski juniorów w 1960 r., eliminując w półfinale zespół „Odry” Opole. Następnie jako zawodnik „Legii” debiutował Pan w pierwszym zespole 24 marca 1962 r. przeciwko…”Odrze” Opole, w którym to opolanie nie pozostawili Wam złudzeń wygrywając 3:0 w Warszawie. Jak wspomina Pan tamte wydarzenia, w których to „Odra” Opole zapisała się na stałe w Pana piłkarskim życiorysie?

AP: Doskonale pamiętam te spotkania. Przede wszystkim jako młody 17-letni chłopak po raz pierwszy przyjechałem do Opola na mecz pociągiem. Wysiedliśmy z pociągu i piechotą szliśmy z dworca PKP na stadion. Pamiętam jak dziś, że po drodze zatrzymaliśmy się w jakiejś kawiarence i nasz trener Józef Murgot wraz z jednym z działaczy Panem Nardelim, postawili nam kawę, abyśmy wzmocnili się po podróży. Mecz był bardzo zacięty, zresztą „Odra” juniorska wtedy miała silny skład, której bramki strzegł znakomity bramkarz Białek a w ataku szalał Knopek, młodzieżowy reprezentant Polski. Zremisowaliśmy 1:1 co stawiało nas w bardzo dogodnej sytuacji przed rewanżem. W rewanżu zwyciężyliśmy 1:0 na stadionie AKS-u Chorzów, zapamiętałem bardzo dobrze, ponieważ gola na wagę awansu zdobyłem…osobiście. Był to trudny mecz, a wg mnie w całym Pucharze to „Odra” była dla nas najtrudniejszym przeciwnikiem. Na dowód tego było nasze wysokie zwycięstwo 5:0 nad „Legią” Warszawa w finale. Miasto Opole bardzo mi się spodobało, ale w życiu nie przypuszczałem, że za ileś tam lat będę mieszkał i pracował w Opolu.
   Drugi ważny moment w mojej karierze związany z opolską „Odrą” to był mój debiut w ekstraklasie w spotkaniu przeciwko „Odrze” przegranym 0:3. Mecz piekielnie trudny, a upilnowanie Jarka czy Bani było zadaniem niezwykle ciężkim. Bardzo miło wspominam wyjazdy do Opola na spotkania ligowe będąc zawodnikiem „Legii” oraz „Ruchu”. Spodobał mi się szczególnie kameralny stadion „Odry” i atmosfera jaką stwarzali kibice. Tak szczerze mówiąc, to stadion „Odry” zawsze mi się kojarzy z takim przytulnym miejscem. Mimo, że była bieżnia, to była bardzo wąska, a ci ludzie siedzieli bardzo blisko, szczególnie na prostych słychać było czasem pojedyncze komentarze.
    Miałem również dobre kontakty z ówczesnymi zawodnikami „Odry” m.in.: z Kornkiem, Szczepańskim czy Jarkiem. Przyznam, że z dużym sentymentem, uznaniem i szacunkiem traktowaliśmy „Odrę” Opole. Najpopularniejszym wtedy piłkarzem „Odry” był Engelbert Jarek, który potrafił świetnie wykorzystywać swoje warunki fizyczne. Jego technika była wspaniała, trudno było jemu odebrać piłkę a jego uderzenie było po prostu fantastyczne. Przy tym był prawdziwym boiskowym dżentelmenem. Nigdy nie wchodził w żadne zatargi czy bójki boiskowe, nawet po ostrych faulach na nim. Był wyróżniającą się postacią „Odry”. Drugim takim wspaniałym piłkarzem „Odry” był bramkarz Kornek. Pamiętam jego czarną koszulę bramkarską z kołnierzykiem. Jego postawę na boisku można porównać do zachowania Jarka.

HO: Jest Pan absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, w okresie studiów ukończył Pan kurs trenera piłkarskiego II klasy. Czy już wtedy był Pan przekonany co do wyboru odpowiedniego fakultetu oraz swojej przyszłości ? Co skłoniło Pana do podjęcia decyzji o wyborze zawodu trenera?

AP:  O tym, aby zostać trenerem piłkarskim myślałem na początku moich studiów na AWF-ie. Tutaj chciałbym nawiązać do czasów współczesnych. Dziwię się młodym piłkarzom, że oni za późno przystępują do realizacji kursów trenerskich, jeśli taki plan na przyszłość posiadają. Może będę tutaj nieskromny, ale w wieku 40 lat wracałem z trzecim miejscem na Mistrzostwach Świata w Hiszpanii. Fakt, że w tym wszystkim było dużo przypadku i szczęścia, ale ja byłem bardzo młodym trenerem i miałem wszystkie uprawnienia trenerskie. W wieku 23 lat skończyłem studia, uzyskałem tytuł magistra wychowania fizycznego i byłem trenerem piłki nożnej II klasy. W zasadzie od 23 roku życia mogłem przystąpić do pracy z zespołami piłkarskimi. Natomiast dzisiejsi piłkarze, dopiero w wieku 40 lat przypominają sobie, że trzeba zrobić uprawnienia, a wieku 50 lat przystępuje do pracy trenerskiej.
   Inna sprawa, że ukończenie studiów związanych z praca trenerską, poznanie w teorii wszystkich zasad funkcjonujących w tym zawodzie, a przy okazji będąc jeszcze czynnym zawodnikiem, ułatwia przyszłemu trenerowi pracę z zespołem. Wtedy człowiek jest w stanie lepiej poznać zespół, piłkarzy i do nich dotrzeć. Gdybym dziś był trenerem ligowym, to bym tych młodych chłopców namawiał do tego, aby pomyśleli o swojej przyszłości będąc czynnym zawodnikiem.
   Chciałbym przy okazji dodać, że ukończyłem studia trenerskie w trybie stacjonarnym, będąc piłkarzem zespołów ligowych i reprezentacji. Nie przeszkodziło mi to w zdobywaniu fakultetu, potrafiłem pogodzić jedno z drugim. Jeśli ktoś mi teraz powie, że nie ma czegoś takiego jak „polska myśl szkoleniowa” to ja się zawsze puszę z tego powodu. Kiedy ja kończyłem studia w Warszawie to uczelnia, której mury opuściłem to była jedna z najlepszych tego typu w Europie. Druga taka była w ówczesnym Leningradzie. To były dwie najlepsze uczelnie, dlatego, że Zachód nie przywiązywał wagi do tego typu uczelni i próżno ich było szukać w Niemczech czy Francji. Jak w Jałcie podzielono na Europę Wschodnią i Zachodnią, to pierwszym miejscem konfrontacji tych dwóch systemów były Igrzyska Olimpijskie i Mistrzostwa Świata. Możliwość rywalizacji na arenach sportowych przeciwko zespołom zza „żelaznej kurtyny” i ukazanie naszej wyższości nad nimi mogła się zrealizować poprzez odpowiednie przygotowanie trenerów. Trenerzy musieli być przygotowani teoretycznie i stąd właśnie taki nacisk kładziono na uczelnię, którą ukończyłem. Na uczelnię nie dostawali się ludzie z przypadku, tylko ci, którzy potrafili wykazać się autentycznie dużymi umiejętnościami czysto piłkarskimi. Natomiast dzisiaj trenerem piłki nożnej może zostać ktoś kto np. nie potrafi kopnąć piłki. Czy można sobie wyobrazić przykładowo trenera czy instruktora narciarskiego, który nie potrafi jeździć na nartach? Wyjdzie na stok taki trener i po prostu się zabije! W piłce nożnej często tak niestety jest, że wielu nie potrafi dobrze kopać piłki, a ma ambicję bycia trenerem wielkiej klasy. Tak być nie powinno…
   Wracając do sedna pytania, marzyłem o karierze trenerskiej, mało tego! podobnie jak Pan Panie Sebastianie i ja pisałem pracę magisterską z piłki nożnej pt. „Analiza społeczna piłkarzy kadry narodowej”. Miałem takiego przyjaciela, socjologa, Pana profesora Kazimierza Doktóra, który pomógł mi opracować ankietę składającą się z ok. 50 pytań dla piłkarzy. Pojechałem na zgrupowanie reprezentacji, zapytałem się trenera kadry Pana Koncewicza czy ja mogę taką ankietę przeprowadzić wśród zawodników reprezentacji. Pan Koncewicz przejrzał dokładnie ankietę i wyraził zgodę. Piłkarze byli akurat po obiedzie, przebywali w swoich pokojach korzystając z chwili odpoczynku. Poszedłem do każdego z nich, a że już część z nich mnie znała to miałem ułatwione zadanie podczas przepytywania piłkarzy. Krótko mówiąc przygotowywałem się starannie do zawodu. Dzięki studiom nabrałem nawyku czytania periodyków czysto fachowych typu: „Sport wyczynowy”, „Kultura fizyczna” czy „Trener”.
    Jak ktoś mi mówi, że nie ma żadnej „polskiej myśli szkoleniowej”, a często o to pytają młodzi dziennikarze tacy jak Wy, to ja się pytam: Dlaczego tak sądzisz i na jakiej podstawie opierasz to stwierdzenie? To tak jakbym powiedział, że nie ma czegoś takiego jak „polska myśl historyczna!”. Przecież są historycy, którzy są ekspertami od drugiej wojny światowej, Piłsudskiego czy okresu średniowiecza etc. Gdybym tak powiedział, to wszyscy polscy historycy mogliby poczuć się urażeni taką opinią. Chciałbym podkreślić stanowczo, że istnieje „polska myśl szkoleniowa” a dowodem na to są sukcesy trenera Górskiego czy moje. A to, że dziś tego nie ma to idźcie się zapytać tych młodych trenerów, którzy obecnie pracują, dlaczego tak się dzieje. Zawsze będę z polską piłką się utożsamiał i dlatego o to cały czas walczę, ale nie zawsze wszyscy rozumieją moje intencje. Piechniczek nie jest żadnym przeciwnikiem Beenhakera, Piechniczek walczy o godność polskich trenerów, których Pan Beenhaker nie ma prawa obrażać. Powiem inaczej, dzisiaj aby być dobrym trenerem, to nie tylko należy mieć praktykę, nie tylko być byłym piłkarzem, ale przede wszystkim siedzieć w książkach. Czy Beenhaker wygląda na intelektualistę, który poświęca swój czas na czytanie fachowej literatury? Moim zdaniem tak nie jest i taka jest prawda. Nie można cały czas tylko pouczać innych. Mamy w Polsce wielu znakomitych trenerów, którzy śledzą wszystko na bieżąco, dokształcają się i warto w nich inwestować. Niektórym trenerom brakuje osobowości i charyzmy. Nie może być tak, że w trakcie wywiadu trener mówi to co dziennikarz chce usłyszeć, a nie ma własnego zdania i nie potrafi się w pewnych sytuacjach przeciwstawić. Jeśli trener nie jest w stanie przeciwstawić się mediom, to jak może kierować zespołem piłkarskim w szatni?!

HO: Skoro już jesteśmy przy tematach bieżących związanych z polską piłką, proszę zatem powiedzieć jakie widzi Pan główne bolączki naszego futbolu?
AP: Jest ich naprawdę bardzo wiele. Pierwsza podstawowa rzecz to radykalne poprawienie klimatu wokół polskiej piłki. Dzisiaj klimat jest taki, że na każdym meczu ligowym po gwizdku sędziego słychać okrzyki w postaci: J…PZPN! To jest przyśpiewka, która towarzyszy każdemu meczowi. Oczywiście na ten klimat wpływa słynna afera korupcyjna, której początki sięgają ładnych paru lat wstecz. Brak skutecznej próby walki z korupcją do tej pory, to również problem naszej piłki. Gdyby próbowano wcześniej degradować kluby czy dyskwalifikować dożywotnio działaczy to może nie byłoby dziś takich afer jakie wychodzą na światło dzienne. Wielu ludzi przestało chodzić na mecze właśnie przez tę aferę korupcyjną albo też ze względu na to, że obawia się incydentów na trybunach.
   Aby uzdrowić polską piłkę należy podnieść poziom szkolenia. Trzeba stawiać wyższe wymagania trenerom. Ostatnią sprawą jest uregulowanie spraw finansowania sportu przez państwo. Niestety nie może być tak, że sport może funkcjonować tylko i wyłącznie za pieniądze prywatne. Proszę mi powiedzieć skąd się wzięła tak dobra „Odra” Opole, której byłem trenerem? Odpowiedź jest prosta: z bardzo dobrej współpracy z władzami miejskimi i przedsiębiorstwami państwowymi. W owym czasie prezesem „Odry” był świetny człowiek Feliks Gruchała, który był dyrektorem technicznym obsługi rolnictwa na Opolszczyźnie. Był znaną postacią wśród dyrektorów różnych zakładów i jak tylko była potrzeba pozyskania pieniędzy na klub, to nigdy nie było z tym problemu. Zarówno miasto jak i przedsiębiorstwa dotowały „Odrę”, regularnie były wypłacane pensje dla piłkarzy, mieliśmy fundusze na zagraniczne wyjazdy. Bez pomocy miasta nie byłoby tych sukcesów. Po 1989 roku wszedł prywatny kapitał do polskich klubów piłkarskich, ale tak naprawdę silny kapitał wszedł zaledwie do kilku klubów w Polsce: „Amici” Wronki, „Wisły” Kraków, „Lecha” Poznań i do „Śląska” Wrocław. Trudno w Polsce zbudować wielki klub oparty tylko i wyłącznie o kapitał prywatny.

HO: Wróćmy jeszcze do kwestii trenerskich. Miał Pan okazję występować jako piłkarz zarówno na Śląsku jak i w stołecznej Warszawie. Z pewnością miał Pan okazję porównania metod szkoleniowych.

AP:  
W „Legii” miałem aż trzech trenerów: Kazimierza Górskiego, Jugosłowianina Popescu, który kładł nacisk na technikę, co mi dużo pomogło. Trzecim trenerem był Janeczek, kiedy ja kończyłem studia. To były zupełne inne style prowadzenia klubów. „Legia” była w tamtych latach oparta o wojsko, wszyscy piłkarze byli „wojskowymi”. Interesowało się tym wszystkim kilku generałów, przychodzili często na mecze a jak coś nie wychodziło to robili nam zebranie i mówili, że jeśli nie zaczniemy grać dobrze, to możemy pójść do kompanii na trzy miesiące i wtedy docenimy to co mamy. Na Śląsku natomiast kluby były oparte na hutnictwie i górnictwie. Na Opolszczyźnie było jeszcze zupełnie inaczej, ponieważ kluby były oparte o wszelkie przedsiębiorstwa jakie funkcjonowały na tym terenie (cementownie, elektrownie)……Tu właśnie widziałbym to rozgraniczenie. Także widziałem różnice w klimacie rozgrywania spotkań. Inny był klimat meczów na „Legii” a inny na „Ruchu”. Pamiętam, że wszystkie zespoły jak przyjeżdżały do Warszawy mobilizowały się maksymalnie z nami. Zawsze na naszych spotkaniach był trener reprezentacji Polski, więc jeśli ktoś chciał się pokazać z dobrej strony, to mógł to uczynić tylko w spotkaniu przeciwko nam.

HO: Pod koniec Pana kariery zawodniczej, wyjechał Pan do Francji aby występować przez jeden sezon w LB Chateroux. Mógł Pan zatem skonfrontować tę „polską myśl szkoleniową” z francuskim warsztatem trenerskim.

AP:
Kiedy występowałem we Francji, piłka francuska nie była jeszcze tak dobrze zorganizowana w sensie szkolenia i pracy z młodzieżą. Mimo, że prowadzone były tzw. szkółki piłkarskie, to poziom warsztatowy nie był zbyt wysoki. Jedno mi jednak utkwiło w pamięci: środa była wówczas dniem wolnym od nauki i środa przeznaczona była na dzień sportowy. Grając w zespole, w ramach mojego kontraktu musiałem być w każdą środę na boisku i organizować dzieciom zajęcia z piłką. Na boisko przychodziło około 150 młodych adeptów futbolu i każdy z piłkarzy brał grupę tych chłopaków i trenował. Młodzież bardzo się do mnie garnęła, ponieważ potrafiłem im zorganizować zajęcia jakich dotąd nie widzieli. Mnóstwo urozmaiconych gier, zabaw z piłką stosowałem w trakcie tej pracy i dlatego młodzicy często mówili, że …idą do „Piesznika”. Bardzo podobał mi się pomysł ze wspomnianym dniem sportowym, jednak zawsze się zastanawiałem co się dzieje w momencie kiedy ci młodzi chłopcy zaczynali dorastać do wieku 16,17 czy 18 lat. Dzień wolny, rodzice w pracy, dom pusty, a pokusy życia coraz bardziej pociągające!
   Wracając jednak do francuskiego warsztatu szkoleniowego, to naprawdę polscy trenerzy nie odbiegali ani na krok od tych we Francji. Szczególnie jeśli chodzi o organizację szkolenia młodzieży, mogliśmy pochwalić się nawet lepszym modelem aniżeli ten jaki zobaczyłem na zachodzie.

HO: Po występach we Francji wraca Pan do Polski i podejmuje pierwszą samodzielną pracę trenerską w BKS-ie Bielsko Biała. Nie bał się Pan tego wyzwania?

AP:
Nie obawiałem się tego. Powiem skąd wzięła się ta moja pewność. Raz, że na co dzień grałem w piłkę. Dwa, miałem przygotowanie teoretyczne, a trzy, to fakt, że byłem bardzo sprawny fizycznie, ponieważ byłem stosunkowo młodym człowiekiem i mógłbym spokojnie biegać po boisku i dzięki temu mogłem we wszystkich treningach zespołu aktywnie uczestniczyć. Muszę przyznać, że miałem również talent do trafiania w mentalność zawodników, co mi niezwykle pomogło. Często wystarczyło mi popatrzeć na danego zawodnika przez chwilę i postawić diagnozę jego gry. Trafiając do mentalności tych piłkarzy potrafiłem podnosić poziom tej drużyny. Być może miałem jakiś dar przekonywania a być może po prostu czułem się pewnie w tym co robię mimo młodego wieku i braku doświadczenia, co zaowocowało w niedługim czasie sukcesami w mojej karierze trenerskiej.
   Chciałbym podkreślić, że moją pewność zdobyłem na AWF-ie. Gdy przyjechałem do Bielska na rozmowy z działaczami, nie byłem jedynym kandydatem do objęcia zespołu. Mimo tego twardo rozmawiałem z działaczami i stwierdziłem, że mogę podjąć tutaj pracę pod pewnymi warunkami. Chciałem pracować sam, bez żadnych asystentów, z bramkarzami będę pracował sam i ja ponoszę odpowiedzialność za wyniki. Chyba musiałem zrobić wrażenie, ponieważ zostałem przyjęty do pracy. Z miejsca wprowadziłem w zespole rygor dyscypliny. Nie było mowy o żadnym objadaniu się czy hucznym świętowaniu po wygranym meczu i upajaniu się piwem, ponieważ piłkarze mają zachowywać się jak profesjonaliści a nie jak na pikniku. Wprowadziłem stosowanie odpowiedniej diety dla piłkarzy, ponieważ jak zobaczyłem ile ci piłkarze konsumują przed i po meczu to aż się przeraziłem. Zrobiłem nawet specjalne obliczenia, które wykazały, że jadali przed meczem i w dniu meczu prawie kilogram czystego mięsa! Oni przecież mieli biegać a nie dźwigać ze sobą kilogramy! Tak się właśnie zaczęło.

HO: Dobre wyniki osiągane w Bielsku zaowocowały zainteresowaniem Pana osobą ze strony działaczy opolskiej „Odry”…

AP:
Dokładnie. Do dziś pamiętam, jak na jednym z treningów w Bielsku, podszedł do mnie jakiś Pan i poprosił o rozmowę ze mną. Zgodziłem się na rozmowę po treningu w jednej z bielskich kawiarni omawiając wstępne propozycje z Opola, a następnie przyjechał już prezes „Odry” Feliks Gruchała i rozmowy potoczyły się błyskawicznie. Odszedłem z Bielska zostawiając mnóstwo przyjaciół, których bardzo mi brakowało. Z pewnością udało mi się spopularyzować piłkę nożną w tym mieście, jednak taka prawdziwa piłka ligowa przyszła dopiero w Opolu i „Odrze”.

HO: Przybył Pan do „Odry” w bardzo trudnym momencie dla klubu, który nie zdołał wywalczyć awansu do ekstraklasy pod wodzą Engelberta Jarka. Presja działaczy a przede wszystkim kibiców była ogromna i oczekiwano dobrego wyniku, czyli ekstraklasy. Nie obawiał się Pan, że nie podoła temu zadaniu?

AP:
Oczywiście, że przeżywałem wszystko bardzo mocno. Dla mnie cały pobyt w Opolu to był bardzo duży stres. Nawet jak zdobywaliśmy tytuł mistrza jesieni to odczuwałem ogromny stres i presję na mojej osobie. A co będzie na wiosnę? Jak drużyna sobie poradzi? Czy nie popełnię błędów? Nie będę ukrywał, że żyłem „Odrą” przez cały czas. Nawet kładąc się spać myślałem o treningach i o klubie! Budziłem się często bardzo wcześnie rano, ok.5-6 nad ranem i już myślałem o klubie. Żyłem tym tematem na okrągło.
   „Odra” była o wiele trudniejszą drużyną w prowadzeniu aniżeli Bielsko, w sensie takim, że miała więcej piłkarskich osobowości, którzy byli lepszymi piłkarzami od tych z BKS-u. W Bielsku byłem w bardzo dobrych stosunkach z wieloma piłkarzami, coś na zasadzie „braterskiej przyjaźni”, ale bez wchodzenia sobie na plecy. Wielu z tych piłkarzy było w moim wieku lub bardzo zbliżonym, także trudno było zachować się inaczej wobec nich jak na zasadzie partnerstwa. Natomiast w „Odrze” sytuacja musiała trochę się zmienić, drużyna grała w pierwszej lidze, mająca wcześniej wielkiego trenera jakim był Jarek i nagle przychodzi mało znany trener z Bielska, czyli Piechniczek. Owszem może i byłem utytułowany piłkarsko, ale z pewnością nie tak jak Jarek, który był lepszym piłkarzem ode mnie z większymi sukcesami. Musiałem wejść do tego zespołu i sobie jakoś poradzić. Pojechaliśmy na pierwszy obóz z zespołem i tam rozpoczął się proces tzw. „dotarcia” między mną a piłkarzami. W Borowicach, gdzie spędziliśmy obóz przygotowawczy starałem się wprowadzić własne zasady i pokazać silną ręką kto jest tu najważniejszy dla dobra zespołu. Kontrolowałem postępy piłkarzy nie tylko na boisku ale także poza nim. Nie było rzeczy, które mogły się ukryć przede mną i zawsze byłem w stanie stwierdzić na treningu co dany piłkarz robił…wieczorem. Pewne sprawy dla mnie musiały być rygorystycznie przestrzegane i właśnie na tym obozie kilku piłkarzy o mojej konsekwencji przekonało się. (o całej sytuacji można przeczytać dokładniej w książce Odra Opole Antoniego Piechniczka w latach 1975-79). Wprowadziłem pewien reżim treningowy, który przygotowywał organizm piłkarza na długie lata a nie tylko na jeden sezon. Plan treningowy, dieta, odnowa były tak układane, że piłkarze byli zawsze świetnie przygotowani do rozgrywek.
   W „Odrze” od samego początku miałem silne wsparcie działaczy, otrzymując od nich na wstępie carte blanche. Działacze zawsze byli po mojej stronie i zawsze liczyli się z moim zdaniem. To wszystko pozwoliło mi na komfort pracy i dało sukces już w pierwszym roku pracy, czyli bezdyskusyjny awans do ekstraklasy. Dziś z perspektywy czasu wygląda to ładnie, aczkolwiek naprawdę było mi ciężko i okres ten nie należał tylko i wyłącznie do przyjemnych chwil. Bez względu jednak na to, nikt mi nie odbierze tej ogromnej satysfakcji po każdym zwycięskim meczu „Odry”. Często po meczach „Odry: wracałem piechotą ul. Oleską do mojego domku na stawku Barlickiego. Siadałem w fotelu i odczuwałem ogromną radość z wykonanej pracy, a następnie wychodziłem z żoną na spacer do kawiarni…Europejska, aby sprawdzić czy przypadkiem nie ma tam moich piłkarzy świętujących sukces. Zdarzały się sytuacje, że chciałem wejść do tej kawiarni a bramkarz twierdził, że…jest komplet. Widziałem przez szybę, że jest pusto, a on najnormalniej w świecie starał się mnie zagadać i przytrzymać chwilę zyskując tym samym na czasie, aby piłkarze mogli wyjść tylnim wyjściem! Potrafiłem chodzić na piechotę na Zaodrze (dzielnica Opola – przyp. red.), aby sprawdzić czy piłkarze organizują jakieś balangi i już po stojących samochodach mogłem to stwierdzić. Często widywałem takiego małego zielonego fiata… Moja postawa podobała się szczególnie kibicom, u których zyskałem dzięki temu szacunek.

HO: Był Pan rozpoznawalny na mieście. Jak zatem Pan się czuł mieszkając przez kilka lat w stolicy polskiej piosenki?

AP:
Byłem w Opolu i okolicach zakochany. Szczególnie podobało mi się czasy festiwalu opolskiego, kiedy to otrzymywałem bilety wstępu od jednego z prezesów „Odry” Pana Pilardego, który był szefem radia. Zawsze miałem miejscówki w pierwszym lub drugim rzędzie przez kilka lat z rzędu i miałem możliwość widzieć największe gwiazdy polskiej estrady na wyciągnięcie ręki. Lubiłem często jeździć z żoną i dziećmi po okolicznych miejscowościach oraz spędzać czas na spacerach po mieście. Opole jest po prostu fantastycznym miastem.
   Oczywiście takie spacery wiązały się z tym, że zaczepiało mnie na ulicy wiele osób, które chciały ze mną porozmawiać o „Odrze. Nigdy nie odmawiałem, bo nie należę do takich osób, które stronią od ludzi. Również chętnie uczestniczyłem w spotkaniach organizowanych w szkołach i innych instytucjach. Jedno z takich spotkań organizował Andrzej Placzyński, który ukończył właśnie studia w Opolu, a dziś jest związany z firmą Sportfive. Lubiłem mieszkańców i kibiców w Opolu.
 
HO: Wróćmy do zespołu „Odry”. Klub słynął z tego, że rzadko angażował piłkarzy „najemników” i opierał się na własnych wychowankach oraz piłkarzach z regionu. Jaki miało to wpływ na wynik?

AP:
Taka polityka klubu miała kardynalny wpływ na wyniki! To bardzo napędzało kibiców, którzy przyjeżdżali z Ozimka oglądać Adamca, Borzęckiego i Bolcka a z Nysy przyjeżdżali, aby zobaczyć Romka Wójcickiego. „Odra” była dumą Opolszczyzny, to był klub całej Opolszczyzny. Nie bez znaczenia była fantastyczna praca z młodzieżą i tutaj należy podziękować Jasiowi Śliwakowi, który zrobił dla klubu wiele w kwestii młodzieży piłkarskiej. Młodzi piłkarze mieli stwarzane świetne warunki i mieli zawsze świadomość możliwości wejścia do pierwszej drużyny. W tym klubie się żyło, rodzinna atmosfera była odczuwana na każdym kroku, właśnie dzięki tej spoistości regionalnej, jaką prowadził klub. Na każdym meczu były żony z dziećmi piłkarzy. Żyło się tym wszystkim, czego teraz próżno szukać w wielu klubach.

HO: Jak Pan wspomina słynny zwycięski mecz z „Legią” 5:3 w Warszawie ?

AP:
Nikt nie przypuszczał, że ten mecz tak się ułoży. W przerwie nie do końca wierzyłem w sukces, ale starałem się moich piłkarzy przekonać do zwiększonego wysiłku i nie poddawania się bez walki. Udało się wygrać w niemal przegranym meczu. Po meczu wysłannik Manchesteru City, który przyjechał oglądać Kazia Deynę, powiedział, że obrońców Legii zamknąłby w ciemnym pokoju, a klucze daleko wyrzucił. Radość była niesamowita po meczu. W telewizji, w programie „Niedziela sportowa”, Jan Ciszewski podsumowujący to spotkanie, podkreślił, że „Odrę” prowadził polski trener, młody, ambitny absolwent AWF-u, co mi utkwiło do dziś w pamięci. Gdybym miał porównać moją radość do tego meczu, to wybrałbym mecz w Lipsku, kiedy wygraliśmy z NRD w eliminacjach MŚ.
 
HO: Dla jednej z opolskich gazet powiedział Pan, że mecz w Warszawie był takim „Wembley dla Odry”

AP:
Oczywiście. Tak jak Polska po remisie z Anglikami na Wembley pojechała na MŚ i uwierzyła w swoje możliwości, tak samo było właśnie z nami. Wszyscy uwierzyliśmy w siebie. Nie ukrywam, że do Warszawy jechaliśmy ze strachem, który udało się przełamać.

HO: Którego z zawodników „Odry” Opole cenił Pan najbardziej?

AP:
Gdyby mnie przyszło tak po latach oceniać tych zawodników to oprócz Józefa Młynarczyka, który grał ważną rolę w zespole i zrobił największą karierę, ja bym jednak postawił na Zbigniewa Kwaśniewskiego. On był motorem napędowym o ogromnej wytrzymałości fizycznej. Gdyby nie miał swoich słabostek to zapewne zrobiłby karierę nie mniejszą od Kazia Deyny. Nawet namawiałem przed wyjazdem na MŚ do Argentyny trenera reprezentacji Jacka Gmocha, aby wziął Zbyszka na Mundial. Niestety Gmoch nie posłuchał mojej rady i nie powołał „Kwaśnego”…który wg mojej opinii był wówczas lepszym piłkarzem niż – z całym szacunkiem – Deyna.


HO: Wierzy Pan, że tak się stanie?

AP: Oczywiście. Musi się poprawić głównie klimat wokół piłki w Opolu i muszą się pojawić w klubie tacy ludzie jak Gruchała, Łysek czy Łańcucki. Trochę takich ludzi z pewnością brakuje, a myślę, że można byłoby myśleć o odbudowaniu świetności tego zasłużonego klubu.

HO: Czy zatem Pana relacje z działaczami były wyśmienite, skoro tak miło wspomina Pan szereg ówczesnych sterników „Odry”?

AP: Tak, nie miałem żadnych problemów z działaczami. Przecież jechaliśmy na „wspólnym koniu” i każdemu zależało na sukcesie. Oni mieli trenera, z którym zawsze można było porozmawiać, a ja zawsze miałem działaczy na których mogłem liczyć. Oczywiście, że zdarzały się sytuacje, w których działacze mieli własne zdanie, ale zawsze dochodziliśmy do jakiegoś kompromisu.

HO: Z działaczami nie było problemów, jak zatem wyglądało to z piłkarzami. Proszę o scharakteryzowanie kilku ówczesnych piłkarzy. Na początek Wojciech Tyc:

AP: Z pewnością postać bardzo barwna i nietuzinkowa. Człowiek z twardym charakterem, potrafiący być bardzo kontrowersyjny, nieobliczalny, mało konsekwentny w tym co robi. Na pewno zawodnik trudny w prowadzeniu, ale bardzo potrzebny drużynie. Jak był w formie to potrafił sam wygrać mecz za co go bardzo ceniłem. Często dochodziło między nami do spięć. Patrząc z perspektywy czasu, może teraz bym to rozegrał trochę inaczej, bardziej dyplomatycznie, ponieważ czasami nie dawałem sobie w „kaszę dmuchać” a nie zawsze takie postępowanie od strony pedagogicznej było wskazane. Tyc mógłby być znakomitym trenerem pod warunkiem, jeśli ułożyłby sobie na dobrym poziomie relacje międzyludzkie, a jeśli na tym etapie są problemy, to niestety musi przegrać.

HO:…Józef Klose…

AP: Zacznę troszkę inaczej i chciałbym na wstępie powiedzieć, że emigracja Państwa Klose była emigracją zarobkową a nie polityczną. Wiele stwierdzeń pod adresem rodziny państwa Klose jest wyssana z palca i chciałbym stanowczo zaprzeczyć, iż rodzina Klose wyjechała z sympatii do Niemiec. Ale wracając do piłkarza. Był to zawodnik, który bardzo dużo potrafił, był raczej skrytym zawodnikiem. Podchodził refleksyjnie do swoich występów…zawsze sobie powtarzał, że musi pewne rzeczy wykonywać dużo lepiej. Odgrywał dużą rolę w drużynie, zawsze miał udział w jakiś konkretnych akcentach w meczu, nie tyle co zdobywał gole ile często je wypracowywał. Jak patrzę na jego syna Mirosława, to widzę również pewne cechy ojca.


HO: …Józef Młynarczyk…

AP: O „Młynarzu: mógłbym mówić najwięcej, ponieważ najdłużej z nim pracowałem od Bielska zaczynając poprzez Opole, a następnie w reprezentacji. Niewątpliwie talent, w moim przekonaniu najlepszy i najbardziej utytułowany bramkarz polski. W Bielsku pomimo, że dopiero wchodził do drużyny, pokazał się ze znakomitej strony. To właśnie w BKS-ie wyuczył się doskonale pewnego chwytu, z którego słynął. Często ćwiczył indywidualnie aż wyćwiczył coś do perfekcji. Był bardzo silnie psychicznie, nie bał się na boisku. Zawsze mobilizował chłopaków, a tam gdzie inni nogi nie wsadzali tam on głowę wsadził. Miał również wyjątkowy talent do nawiązywania kontaktów międzyludzkich. Józka wszyscy lubili, czy stanąć w obronie kogoś, czy pocieszyć po słabym meczu to Józek był do rany przyłóż kolegą.

HO:…Zbigniew Kwaśniewski…

AP: Wspaniały zawodnik. Do tej pory darzę Zbyszka wielkim sentymentem. Podobnie jak „Młynarz” był piłkarzem do rany przyłóż. Kolega fantastyczny, może poza jednym mankamentem…ale ogólnie był prostym człowiekiem, który zostawiał serce na boisku. Prawdziwa słowiańska dusza, typowy nasz chłopak. Nie dało się go nie lubić. Z Kwaśniewskim związana jest niesamowita anegdota. W Opolu odbywały się mistrzostwa Polski w boksie. Kwaśniewski, Masztaler, Tyc i Jan Barglik wybrali się obejrzeć walki w Okrąglaku. Mistrzostwa się skończyły i wszyscy piłkarze wraz z działaczami wybrali się do restauracji. Usiedli przy stoliku złożyli zamówienie u kelnera, a Jan Barglik wyszedł do szatni, aby przynieść z kieszeni papierosy. Jasiu Barglik wrócił do stolika dopiero po 15 minutach. Zdziwieni piłkarze pytali co się stało? Jasiu przyszedł trochę zdenerwowany, z czerwonym policzkiem i nie chciał zdradzić co się wydarzyło. Piłkarze zaczęli go naciskać. W końcu wydusili z Jasia, iż został pobity przez jednego z …bokserów przy szatni, ponieważ chciał szybko wziąć swoje papierosy na co nie pozwolili mu sportowcy uderzając go w twarz. Kwaśniewski nie wytrzymał i mówi, który to był?! Barglik nieśmiało wskazał delikwenta, do którego podszedł śmiałym krokiem Kwaśniewski mówiąc: Obraziłeś mojego kolegę i radzę Ci go przeprosić! Od słowa do słowa się zaczęli wykłócać, bokser Gwardii Warszawa i piłkarz „Odry” Kwaśniewski. W końcu stanęło na tym, że bokser nie miał zamiaru przeprosić i obaj wyszli do jakiejś bramy, gdzie…stoczyli pojedynek! Słychać było jakieś uderzenia i szarpanie. Po kilku minutach wychodzi „Kwaśny” i mówi: Zbierajcie zwłoki! To był właśnie Kwaśniewski. Wychowanek domu dziecka, trudne dzieciństwo, ale niesamowicie sprawny ruchowo, a piłkarsko genialny! On potrafił na kilku metrach kwadratowych zrobić zwód i oddać celny strzał lub podanie. Jego fenomen polegał na tym, że potrafił ruchem szybkim minąć przeciwnika. Biegał szybkim tempem, choć nie był sprinterem. Gdyby grał w lepszym klubie – z szacunkiem dla „Odry” – w Widzewie czy Legii z pewnością grałby w reprezentacji. Po drugie trafił na trudny okres, miał niezłych konkurentów w postaci Nawałki czy Masztalera. Rotacja była w linii środkowej spora, a też i on miał już swoje lata w 1978 roku.
Tutaj rozmawiamy o tych najgłośniejszych nazwiskach, ale chciałbym powiedzieć, że jednym z najbardziej cenionych przeze mnie zawodników w Opolu był Henryk Krawczyk oraz Wiesław Korek. To byli piłkarze, którzy powinni grać w kadrze. Bogdan Harańczyk, Franek Rokitnicki czy Zbyszek Gano podobnie.
Kiedyś Heniek Krawczyk powiedział mi coś takiego, za co jestem mu bardzo wdzięczny: Panie trenerze cenię Pana za to, że Pan potrafił doprowadzić każdego z nas do maksimum jego możliwości sportowych. Nie zrobi Pan z każdego Pele, bo nie każdy może grać jak Pele. Ale z każdego z nas wyciągnął to co w nim było najlepszego.

HO: Na koniec…Pana przewodnikiem życiowym był Traktat o dobrej robocie Kotarbińskiego. Czy zatem robota w Opolu została dobrze wykonana?

AP: Myślę, że w sumie tak, może Kotarbiński miałby jeszcze sporo uwag (śmiech), ale trzeba powiedzieć sobie jasno, że nigdy nie udało się wykonać wszystkiego w 100%. Jeśli się udało w 80 to ja się bardzo z tego cieszę. Dzisiaj z perspektywy tych doświadczeń byłbym na pewno mądrzejszym trenerem, może w wielu parametrach byłbym bardziej konsekwentny. Starałem się iść w kierunku unowocześniania metod szkoleniowych, aby piłkarze byli zadowoleni. Jednak może czasem trzeba było trenować pewne rzeczy do złudzenia…Wielkość polega na powtarzaniu setki tysięcy razy tych samych nut. – chyba Chopin miał rację. Zmierzam do tego, że pewne elementy może należało trenować do perfekcji. Jak „Odra” wygrywała 7:0 to mogła wygrać 8:0…Krótko mówiąc jestem zadowolony z wykonanej pracy a to co Panowie wspomnieli o tym, że 6 moich piłkarzy wystąpiło w reprezentacji za mojej kadencji na 14 powołanych w całej historii klubu jest dla mnie największą nagrodą i satysfakcją.


HO: Wyobraża sobie Pan sytuację, że „Odra” Opole może zniknąć z piłkarskiej mapy Polski?

AP: Mnie się wydaje, że najwięcej do powiedzenia powinny mieć władze miasta i województwa. Tylko władze mogą pomóc. One nie muszą utrzymywać klubu, ale mogą przedłużyć jego egzystencję. „Odra” była i jest wizytówką regionu. Myśmy pracowali na jej dobre imię i nie wyobrażam sobie sytuacji, że nikt nie pomoże temu klubowi. Z drugiej strony nie dziwię się miastu, że odmawia pomocy, ponieważ nikt nie jest chętny do spłaty cudzych długów, a ktoś je przecież zrobił…Gdybym to ja miał przydzielać licencje dla klubów, to „Odra” z pewnością by ją otrzymała.










 Rozmawiali: Sebastian Bergiel, Jan Morawiak
Zdjęcia: Janusz Bergiel

Archiwalne zdjęcia

Polecamy

Facebook

CPR certification onlineCPR certification onlineCPR certification online