Dawno zapowiadany, długo oczekiwany - już jest! Obszerny wywiad jaki mamy zaszczyt zaprezentować przeprowadzony 6 kwietnia br. z postacią, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, stał się niewątpliwie jednym z największych sukcesów w ponad dwuletniej działalności naszego serwisu.
Człowiek, który stworzył wielką "Odrę" drugiej połowy lat 70, odkrywca ukrytych talentów m.in. Józefa Młynarczyka oraz wielu innych znakomitych piłkarzy, jedyny szkoleniowiec w historii polskiej piłki, który dwukrotnie wystąpił z reprezentacją na Mundialu zdobywając w 1982 r. brązowy medal, aż w końcu ten, który rozsławił dobre imię polskich trenerów na kontynencie Afrykańskim.
Antoni Piechniczek - bo o nim mowa - z okazji wydania książki poświęconej jego osobie pt. "Odra Opole Antoniego Piechniczka w latach 1975-79" autorstwa Sebastiana Bergiela, zgodził się przyjąć całą redakcję naszego serwisu w swoim biurze senatorskim mieszczącym się na terenie Stadionu Narodowego w Chorzowie. W trakcie ponad dwugodzinnej rozmowy trener Antoni Piechniczek odpowiedział na szereg pytań związanych głównie z jego przygodą w Opolu.
Pełen zapis rozmowy już dziś dostępny jest dla naszych czytelników. Wierzymy, że obszerna lektura zapadnie każdemu kibicowi w Opolu głęboko w pamięci, a w szczególności tym fanom opolskiej "Odry", którzy mieli to szczęście, aby obejrzeć na żywo drużynę Piechniczka kiedy ta rozbijała w 1978 r. warszawską "Legię" 5:3 czy też poznańskiego "Lecha" 7:1!
HO: Miał Pan jakiegoś swojego idola piłkarskiego, z którym się utożsamiał?
HO: Występował Pan w „Zrywie” Chorzów, z którym zdobył Pan mistrzostwo Polski juniorów w 1960 r., eliminując w półfinale zespół „Odry” Opole. Następnie jako zawodnik „Legii” debiutował Pan w pierwszym zespole 24 marca 1962 r. przeciwko…”Odrze” Opole, w którym to opolanie nie pozostawili Wam złudzeń wygrywając 3:0 w Warszawie. Jak wspomina Pan tamte wydarzenia, w których to „Odra” Opole zapisała się na stałe w Pana piłkarskim życiorysie?
Drugi ważny moment w mojej karierze związany z opolską „Odrą” to był mój debiut w ekstraklasie w spotkaniu przeciwko „Odrze” przegranym 0:3. Mecz piekielnie trudny, a upilnowanie Jarka czy Bani było zadaniem niezwykle ciężkim. Bardzo miło wspominam wyjazdy do Opola na spotkania ligowe będąc zawodnikiem „Legii” oraz „Ruchu”. Spodobał mi się szczególnie kameralny stadion „Odry” i atmosfera jaką stwarzali kibice. Tak szczerze mówiąc, to stadion „Odry” zawsze mi się kojarzy z takim przytulnym miejscem. Mimo, że była bieżnia, to była bardzo wąska, a ci ludzie siedzieli bardzo blisko, szczególnie na prostych słychać było czasem pojedyncze komentarze.
Miałem również dobre kontakty z ówczesnymi zawodnikami „Odry” m.in.: z Kornkiem, Szczepańskim czy Jarkiem. Przyznam, że z dużym sentymentem, uznaniem i szacunkiem traktowaliśmy „Odrę” Opole. Najpopularniejszym wtedy piłkarzem „Odry” był Engelbert Jarek, który potrafił świetnie wykorzystywać swoje warunki fizyczne. Jego technika była wspaniała, trudno było jemu odebrać piłkę a jego uderzenie było po prostu fantastyczne. Przy tym był prawdziwym boiskowym dżentelmenem. Nigdy nie wchodził w żadne zatargi czy bójki boiskowe, nawet po ostrych faulach na nim. Był wyróżniającą się postacią „Odry”. Drugim takim wspaniałym piłkarzem „Odry” był bramkarz Kornek. Pamiętam jego czarną koszulę bramkarską z kołnierzykiem. Jego postawę na boisku można porównać do zachowania Jarka.
HO: Jest Pan absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, w okresie studiów ukończył Pan kurs trenera piłkarskiego II klasy. Czy już wtedy był Pan przekonany co do wyboru odpowiedniego fakultetu oraz swojej przyszłości ? Co skłoniło Pana do podjęcia decyzji o wyborze zawodu trenera?
Inna sprawa, że ukończenie studiów związanych z praca trenerską, poznanie w teorii wszystkich zasad funkcjonujących w tym zawodzie, a przy okazji będąc jeszcze czynnym zawodnikiem, ułatwia przyszłemu trenerowi pracę z zespołem. Wtedy człowiek jest w stanie lepiej poznać zespół, piłkarzy i do nich dotrzeć. Gdybym dziś był trenerem ligowym, to bym tych młodych chłopców namawiał do tego, aby pomyśleli o swojej przyszłości będąc czynnym zawodnikiem.
Wracając do sedna pytania, marzyłem o karierze trenerskiej, mało tego! podobnie jak Pan Panie Sebastianie i ja pisałem pracę magisterską z piłki nożnej pt. „Analiza społeczna piłkarzy kadry narodowej”. Miałem takiego przyjaciela, socjologa, Pana profesora Kazimierza Doktóra, który pomógł mi opracować ankietę składającą się z ok. 50 pytań dla piłkarzy. Pojechałem na zgrupowanie reprezentacji, zapytałem się trenera kadry Pana Koncewicza czy ja mogę taką ankietę przeprowadzić wśród zawodników reprezentacji. Pan Koncewicz przejrzał dokładnie ankietę i wyraził zgodę. Piłkarze byli akurat po obiedzie, przebywali w swoich pokojach korzystając z chwili odpoczynku. Poszedłem do każdego z nich, a że już część z nich mnie znała to miałem ułatwione zadanie podczas przepytywania piłkarzy. Krótko mówiąc przygotowywałem się starannie do zawodu. Dzięki studiom nabrałem nawyku czytania periodyków czysto fachowych typu: „Sport wyczynowy”, „Kultura fizyczna” czy „Trener”.
HO: Wróćmy jeszcze do kwestii trenerskich. Miał Pan okazję występować jako piłkarz zarówno na Śląsku jak i w stołecznej Warszawie. Z pewnością miał Pan okazję porównania metod szkoleniowych.
AP: W „Legii” miałem aż trzech trenerów: Kazimierza Górskiego, Jugosłowianina Popescu, który kładł nacisk na technikę, co mi dużo pomogło. Trzecim trenerem był Janeczek, kiedy ja kończyłem studia. To były zupełne inne style prowadzenia klubów. „Legia” była w tamtych latach oparta o wojsko, wszyscy piłkarze byli „wojskowymi”. Interesowało się tym wszystkim kilku generałów, przychodzili często na mecze a jak coś nie wychodziło to robili nam zebranie i mówili, że jeśli nie zaczniemy grać dobrze, to możemy pójść do kompanii na trzy miesiące i wtedy docenimy to co mamy. Na Śląsku natomiast kluby były oparte na hutnictwie i górnictwie. Na Opolszczyźnie było jeszcze zupełnie inaczej, ponieważ kluby były oparte o wszelkie przedsiębiorstwa jakie funkcjonowały na tym terenie (cementownie, elektrownie)……Tu właśnie widziałbym to rozgraniczenie. Także widziałem różnice w klimacie rozgrywania spotkań. Inny był klimat meczów na „Legii” a inny na „Ruchu”. Pamiętam, że wszystkie zespoły jak przyjeżdżały do Warszawy mobilizowały się maksymalnie z nami. Zawsze na naszych spotkaniach był trener reprezentacji Polski, więc jeśli ktoś chciał się pokazać z dobrej strony, to mógł to uczynić tylko w spotkaniu przeciwko nam.
AP: Kiedy występowałem we Francji, piłka francuska nie była jeszcze tak dobrze zorganizowana w sensie szkolenia i pracy z młodzieżą. Mimo, że prowadzone były tzw. szkółki piłkarskie, to poziom warsztatowy nie był zbyt wysoki. Jedno mi jednak utkwiło w pamięci: środa była wówczas dniem wolnym od nauki i środa przeznaczona była na dzień sportowy. Grając w zespole, w ramach mojego kontraktu musiałem być w każdą środę na boisku i organizować dzieciom zajęcia z piłką. Na boisko przychodziło około 150 młodych adeptów futbolu i każdy z piłkarzy brał grupę tych chłopaków i trenował. Młodzież bardzo się do mnie garnęła, ponieważ potrafiłem im zorganizować zajęcia jakich dotąd nie widzieli. Mnóstwo urozmaiconych gier, zabaw z piłką stosowałem w trakcie tej pracy i dlatego młodzicy często mówili, że …idą do „Piesznika”. Bardzo podobał mi się pomysł ze wspomnianym dniem sportowym, jednak zawsze się zastanawiałem co się dzieje w momencie kiedy ci młodzi chłopcy zaczynali dorastać do wieku 16,17 czy 18 lat. Dzień wolny, rodzice w pracy, dom pusty, a pokusy życia coraz bardziej pociągające!
HO: Po występach we Francji wraca Pan do Polski i podejmuje pierwszą samodzielną pracę trenerską w BKS-ie Bielsko Biała. Nie bał się Pan tego wyzwania?
AP: Nie obawiałem się tego. Powiem skąd wzięła się ta moja pewność. Raz, że na co dzień grałem w piłkę. Dwa, miałem przygotowanie teoretyczne, a trzy, to fakt, że byłem bardzo sprawny fizycznie, ponieważ byłem stosunkowo młodym człowiekiem i mógłbym spokojnie biegać po boisku i dzięki temu mogłem we wszystkich treningach zespołu aktywnie uczestniczyć. Muszę przyznać, że miałem również talent do trafiania w mentalność zawodników, co mi niezwykle pomogło. Często wystarczyło mi popatrzeć na danego zawodnika przez chwilę i postawić diagnozę jego gry. Trafiając do mentalności tych piłkarzy potrafiłem podnosić poziom tej drużyny. Być może miałem jakiś dar przekonywania a być może po prostu czułem się pewnie w tym co robię mimo młodego wieku i braku doświadczenia, co zaowocowało w niedługim czasie sukcesami w mojej karierze trenerskiej.
Chciałbym podkreślić, że moją pewność zdobyłem na AWF-ie. Gdy przyjechałem do Bielska na rozmowy z działaczami, nie byłem jedynym kandydatem do objęcia zespołu. Mimo tego twardo rozmawiałem z działaczami i stwierdziłem, że mogę podjąć tutaj pracę pod pewnymi warunkami. Chciałem pracować sam, bez żadnych asystentów, z bramkarzami będę pracował sam i ja ponoszę odpowiedzialność za wyniki. Chyba musiałem zrobić wrażenie, ponieważ zostałem przyjęty do pracy. Z miejsca wprowadziłem w zespole rygor dyscypliny. Nie było mowy o żadnym objadaniu się czy hucznym świętowaniu po wygranym meczu i upajaniu się piwem, ponieważ piłkarze mają zachowywać się jak profesjonaliści a nie jak na pikniku. Wprowadziłem stosowanie odpowiedniej diety dla piłkarzy, ponieważ jak zobaczyłem ile ci piłkarze konsumują przed i po meczu to aż się przeraziłem. Zrobiłem nawet specjalne obliczenia, które wykazały, że jadali przed meczem i w dniu meczu prawie kilogram czystego mięsa! Oni przecież mieli biegać a nie dźwigać ze sobą kilogramy! Tak się właśnie zaczęło.
AP: Dokładnie. Do dziś pamiętam, jak na jednym z treningów w Bielsku, podszedł do mnie jakiś Pan i poprosił o rozmowę ze mną. Zgodziłem się na rozmowę po treningu w jednej z bielskich kawiarni omawiając wstępne propozycje z Opola, a następnie przyjechał już prezes „Odry” Feliks Gruchała i rozmowy potoczyły się błyskawicznie. Odszedłem z Bielska zostawiając mnóstwo przyjaciół, których bardzo mi brakowało. Z pewnością udało mi się spopularyzować piłkę nożną w tym mieście, jednak taka prawdziwa piłka ligowa przyszła dopiero w Opolu i „Odrze”.
HO: Przybył Pan do „Odry” w bardzo trudnym momencie dla klubu, który nie zdołał wywalczyć awansu do ekstraklasy pod wodzą Engelberta Jarka. Presja działaczy a przede wszystkim kibiców była ogromna i oczekiwano dobrego wyniku, czyli ekstraklasy. Nie obawiał się Pan, że nie podoła temu zadaniu?
AP: Oczywiście, że przeżywałem wszystko bardzo mocno. Dla mnie cały pobyt w Opolu to był bardzo duży stres. Nawet jak zdobywaliśmy tytuł mistrza jesieni to odczuwałem ogromny stres i presję na mojej osobie. A co będzie na wiosnę? Jak drużyna sobie poradzi? Czy nie popełnię błędów? Nie będę ukrywał, że żyłem „Odrą” przez cały czas. Nawet kładąc się spać myślałem o treningach i o klubie! Budziłem się często bardzo wcześnie rano, ok.5-6 nad ranem i już myślałem o klubie. Żyłem tym tematem na okrągło.
„Odra” była o wiele trudniejszą drużyną w prowadzeniu aniżeli Bielsko, w sensie takim, że miała więcej piłkarskich osobowości, którzy byli lepszymi piłkarzami od tych z BKS-u. W Bielsku byłem w bardzo dobrych stosunkach z wieloma piłkarzami, coś na zasadzie „braterskiej przyjaźni”, ale bez wchodzenia sobie na plecy. Wielu z tych piłkarzy było w moim wieku lub bardzo zbliżonym, także trudno było zachować się inaczej wobec nich jak na zasadzie partnerstwa. Natomiast w „Odrze” sytuacja musiała trochę się zmienić, drużyna grała w pierwszej lidze, mająca wcześniej wielkiego trenera jakim był Jarek i nagle przychodzi mało znany trener z Bielska, czyli Piechniczek. Owszem może i byłem utytułowany piłkarsko, ale z pewnością nie tak jak Jarek, który był lepszym piłkarzem ode mnie z większymi sukcesami. Musiałem wejść do tego zespołu i sobie jakoś poradzić. Pojechaliśmy na pierwszy obóz z zespołem i tam rozpoczął się proces tzw. „dotarcia” między mną a piłkarzami. W Borowicach, gdzie spędziliśmy obóz przygotowawczy starałem się wprowadzić własne zasady i pokazać silną ręką kto jest tu najważniejszy dla dobra zespołu. Kontrolowałem postępy piłkarzy nie tylko na boisku ale także poza nim. Nie było rzeczy, które mogły się ukryć przede mną i zawsze byłem w stanie stwierdzić na treningu co dany piłkarz robił…wieczorem. Pewne sprawy dla mnie musiały być rygorystycznie przestrzegane i właśnie na tym obozie kilku piłkarzy o mojej konsekwencji przekonało się. (o całej sytuacji można przeczytać dokładniej w książce Odra Opole Antoniego Piechniczka w latach 1975-79). Wprowadziłem pewien reżim treningowy, który przygotowywał organizm piłkarza na długie lata a nie tylko na jeden sezon. Plan treningowy, dieta, odnowa były tak układane, że piłkarze byli zawsze świetnie przygotowani do rozgrywek.
W „Odrze” od samego początku miałem silne wsparcie działaczy, otrzymując od nich na wstępie carte blanche. Działacze zawsze byli po mojej stronie i zawsze liczyli się z moim zdaniem. To wszystko pozwoliło mi na komfort pracy i dało sukces już w pierwszym roku pracy, czyli bezdyskusyjny awans do ekstraklasy. Dziś z perspektywy czasu wygląda to ładnie, aczkolwiek naprawdę było mi ciężko i okres ten nie należał tylko i wyłącznie do przyjemnych chwil. Bez względu jednak na to, nikt mi nie odbierze tej ogromnej satysfakcji po każdym zwycięskim meczu „Odry”. Często po meczach „Odry: wracałem piechotą ul. Oleską do mojego domku na stawku Barlickiego. Siadałem w fotelu i odczuwałem ogromną radość z wykonanej pracy, a następnie wychodziłem z żoną na spacer do kawiarni…Europejska, aby sprawdzić czy przypadkiem nie ma tam moich piłkarzy świętujących sukces. Zdarzały się sytuacje, że chciałem wejść do tej kawiarni a bramkarz twierdził, że…jest komplet. Widziałem przez szybę, że jest pusto, a on najnormalniej w świecie starał się mnie zagadać i przytrzymać chwilę zyskując tym samym na czasie, aby piłkarze mogli wyjść tylnim wyjściem! Potrafiłem chodzić na piechotę na Zaodrze (dzielnica Opola – przyp. red.), aby sprawdzić czy piłkarze organizują jakieś balangi i już po stojących samochodach mogłem to stwierdzić. Często widywałem takiego małego zielonego fiata… Moja postawa podobała się szczególnie kibicom, u których zyskałem dzięki temu szacunek.
AP: Byłem w Opolu i okolicach zakochany. Szczególnie podobało mi się czasy festiwalu opolskiego, kiedy to otrzymywałem bilety wstępu od jednego z prezesów „Odry” Pana Pilardego, który był szefem radia. Zawsze miałem miejscówki w pierwszym lub drugim rzędzie przez kilka lat z rzędu i miałem możliwość widzieć największe gwiazdy polskiej estrady na wyciągnięcie ręki. Lubiłem często jeździć z żoną i dziećmi po okolicznych miejscowościach oraz spędzać czas na spacerach po mieście. Opole jest po prostu fantastycznym miastem.
Oczywiście takie spacery wiązały się z tym, że zaczepiało mnie na ulicy wiele osób, które chciały ze mną porozmawiać o „Odrze. Nigdy nie odmawiałem, bo nie należę do takich osób, które stronią od ludzi. Również chętnie uczestniczyłem w spotkaniach organizowanych w szkołach i innych instytucjach. Jedno z takich spotkań organizował Andrzej Placzyński, który ukończył właśnie studia w Opolu, a dziś jest związany z firmą Sportfive. Lubiłem mieszkańców i kibiców w Opolu.
AP: Taka polityka klubu miała kardynalny wpływ na wyniki! To bardzo napędzało kibiców, którzy przyjeżdżali z Ozimka oglądać Adamca, Borzęckiego i Bolcka a z Nysy przyjeżdżali, aby zobaczyć Romka Wójcickiego. „Odra” była dumą Opolszczyzny, to był klub całej Opolszczyzny. Nie bez znaczenia była fantastyczna praca z młodzieżą i tutaj należy podziękować Jasiowi Śliwakowi, który zrobił dla klubu wiele w kwestii młodzieży piłkarskiej. Młodzi piłkarze mieli stwarzane świetne warunki i mieli zawsze świadomość możliwości wejścia do pierwszej drużyny. W tym klubie się żyło, rodzinna atmosfera była odczuwana na każdym kroku, właśnie dzięki tej spoistości regionalnej, jaką prowadził klub. Na każdym meczu były żony z dziećmi piłkarzy. Żyło się tym wszystkim, czego teraz próżno szukać w wielu klubach.
AP: Nikt nie przypuszczał, że ten mecz tak się ułoży. W przerwie nie do końca wierzyłem w sukces, ale starałem się moich piłkarzy przekonać do zwiększonego wysiłku i nie poddawania się bez walki. Udało się wygrać w niemal przegranym meczu. Po meczu wysłannik Manchesteru City, który przyjechał oglądać Kazia Deynę, powiedział, że obrońców Legii zamknąłby w ciemnym pokoju, a klucze daleko wyrzucił. Radość była niesamowita po meczu. W telewizji, w programie „Niedziela sportowa”, Jan Ciszewski podsumowujący to spotkanie, podkreślił, że „Odrę” prowadził polski trener, młody, ambitny absolwent AWF-u, co mi utkwiło do dziś w pamięci. Gdybym miał porównać moją radość do tego meczu, to wybrałbym mecz w Lipsku, kiedy wygraliśmy z NRD w eliminacjach MŚ.
AP: Oczywiście. Tak jak Polska po remisie z Anglikami na Wembley pojechała na MŚ i uwierzyła w swoje możliwości, tak samo było właśnie z nami. Wszyscy uwierzyliśmy w siebie. Nie ukrywam, że do Warszawy jechaliśmy ze strachem, który udało się przełamać.
HO: Którego z zawodników „Odry” Opole cenił Pan najbardziej?
AP: Gdyby mnie przyszło tak po latach oceniać tych zawodników to oprócz Józefa Młynarczyka, który grał ważną rolę w zespole i zrobił największą karierę, ja bym jednak postawił na Zbigniewa Kwaśniewskiego. On był motorem napędowym o ogromnej wytrzymałości fizycznej. Gdyby nie miał swoich słabostek to zapewne zrobiłby karierę nie mniejszą od Kazia Deyny. Nawet namawiałem przed wyjazdem na MŚ do Argentyny trenera reprezentacji Jacka Gmocha, aby wziął Zbyszka na Mundial. Niestety Gmoch nie posłuchał mojej rady i nie powołał „Kwaśnego”…który wg mojej opinii był wówczas lepszym piłkarzem niż – z całym szacunkiem – Deyna.
HO: Wierzy Pan, że tak się stanie?
AP: Oczywiście. Musi się poprawić głównie klimat wokół piłki w Opolu i muszą się pojawić w klubie tacy ludzie jak Gruchała, Łysek czy Łańcucki. Trochę takich ludzi z pewnością brakuje, a myślę, że można byłoby myśleć o odbudowaniu świetności tego zasłużonego klubu.
HO: Czy zatem Pana relacje z działaczami były wyśmienite, skoro tak miło wspomina Pan szereg ówczesnych sterników „Odry”?
AP: Tak, nie miałem żadnych problemów z działaczami. Przecież jechaliśmy na „wspólnym koniu” i każdemu zależało na sukcesie. Oni mieli trenera, z którym zawsze można było porozmawiać, a ja zawsze miałem działaczy na których mogłem liczyć. Oczywiście, że zdarzały się sytuacje, w których działacze mieli własne zdanie, ale zawsze dochodziliśmy do jakiegoś kompromisu.
HO: Z działaczami nie było problemów, jak zatem wyglądało to z piłkarzami. Proszę o scharakteryzowanie kilku ówczesnych piłkarzy. Na początek Wojciech Tyc:
AP: Z pewnością postać bardzo barwna i nietuzinkowa. Człowiek z twardym charakterem, potrafiący być bardzo kontrowersyjny, nieobliczalny, mało konsekwentny w tym co robi. Na pewno zawodnik trudny w prowadzeniu, ale bardzo potrzebny drużynie. Jak był w formie to potrafił sam wygrać mecz za co go bardzo ceniłem. Często dochodziło między nami do spięć. Patrząc z perspektywy czasu, może teraz bym to rozegrał trochę inaczej, bardziej dyplomatycznie, ponieważ czasami nie dawałem sobie w „kaszę dmuchać” a nie zawsze takie postępowanie od strony pedagogicznej było wskazane. Tyc mógłby być znakomitym trenerem pod warunkiem, jeśli ułożyłby sobie na dobrym poziomie relacje międzyludzkie, a jeśli na tym etapie są problemy, to niestety musi przegrać.
HO:…Józef Klose…
AP: Zacznę troszkę inaczej i chciałbym na wstępie powiedzieć, że emigracja Państwa Klose była emigracją zarobkową a nie polityczną. Wiele stwierdzeń pod adresem rodziny państwa Klose jest wyssana z palca i chciałbym stanowczo zaprzeczyć, iż rodzina Klose wyjechała z sympatii do Niemiec. Ale wracając do piłkarza. Był to zawodnik, który bardzo dużo potrafił, był raczej skrytym zawodnikiem. Podchodził refleksyjnie do swoich występów…zawsze sobie powtarzał, że musi pewne rzeczy wykonywać dużo lepiej. Odgrywał dużą rolę w drużynie, zawsze miał udział w jakiś konkretnych akcentach w meczu, nie tyle co zdobywał gole ile często je wypracowywał. Jak patrzę na jego syna Mirosława, to widzę również pewne cechy ojca.
HO: …Józef Młynarczyk…
AP: O „Młynarzu: mógłbym mówić najwięcej, ponieważ najdłużej z nim pracowałem od Bielska zaczynając poprzez Opole, a następnie w reprezentacji. Niewątpliwie talent, w moim przekonaniu najlepszy i najbardziej utytułowany bramkarz polski. W Bielsku pomimo, że dopiero wchodził do drużyny, pokazał się ze znakomitej strony. To właśnie w BKS-ie wyuczył się doskonale pewnego chwytu, z którego słynął. Często ćwiczył indywidualnie aż wyćwiczył coś do perfekcji. Był bardzo silnie psychicznie, nie bał się na boisku. Zawsze mobilizował chłopaków, a tam gdzie inni nogi nie wsadzali tam on głowę wsadził. Miał również wyjątkowy talent do nawiązywania kontaktów międzyludzkich. Józka wszyscy lubili, czy stanąć w obronie kogoś, czy pocieszyć po słabym meczu to Józek był do rany przyłóż kolegą.
HO:…Zbigniew Kwaśniewski…
AP: Wspaniały zawodnik. Do tej pory darzę Zbyszka wielkim sentymentem. Podobnie jak „Młynarz” był piłkarzem do rany przyłóż. Kolega fantastyczny, może poza jednym mankamentem…ale ogólnie był prostym człowiekiem, który zostawiał serce na boisku. Prawdziwa słowiańska dusza, typowy nasz chłopak. Nie dało się go nie lubić. Z Kwaśniewskim związana jest niesamowita anegdota. W Opolu odbywały się mistrzostwa Polski w boksie. Kwaśniewski, Masztaler, Tyc i Jan Barglik wybrali się obejrzeć walki w Okrąglaku. Mistrzostwa się skończyły i wszyscy piłkarze wraz z działaczami wybrali się do restauracji. Usiedli przy stoliku złożyli zamówienie u kelnera, a Jan Barglik wyszedł do szatni, aby przynieść z kieszeni papierosy. Jasiu Barglik wrócił do stolika dopiero po 15 minutach. Zdziwieni piłkarze pytali co się stało? Jasiu przyszedł trochę zdenerwowany, z czerwonym policzkiem i nie chciał zdradzić co się wydarzyło. Piłkarze zaczęli go naciskać. W końcu wydusili z Jasia, iż został pobity przez jednego z …bokserów przy szatni, ponieważ chciał szybko wziąć swoje papierosy na co nie pozwolili mu sportowcy uderzając go w twarz. Kwaśniewski nie wytrzymał i mówi, który to był?! Barglik nieśmiało wskazał delikwenta, do którego podszedł śmiałym krokiem Kwaśniewski mówiąc: Obraziłeś mojego kolegę i radzę Ci go przeprosić! Od słowa do słowa się zaczęli wykłócać, bokser Gwardii Warszawa i piłkarz „Odry” Kwaśniewski. W końcu stanęło na tym, że bokser nie miał zamiaru przeprosić i obaj wyszli do jakiejś bramy, gdzie…stoczyli pojedynek! Słychać było jakieś uderzenia i szarpanie. Po kilku minutach wychodzi „Kwaśny” i mówi: Zbierajcie zwłoki! To był właśnie Kwaśniewski. Wychowanek domu dziecka, trudne dzieciństwo, ale niesamowicie sprawny ruchowo, a piłkarsko genialny! On potrafił na kilku metrach kwadratowych zrobić zwód i oddać celny strzał lub podanie. Jego fenomen polegał na tym, że potrafił ruchem szybkim minąć przeciwnika. Biegał szybkim tempem, choć nie był sprinterem. Gdyby grał w lepszym klubie – z szacunkiem dla „Odry” – w Widzewie czy Legii z pewnością grałby w reprezentacji. Po drugie trafił na trudny okres, miał niezłych konkurentów w postaci Nawałki czy Masztalera. Rotacja była w linii środkowej spora, a też i on miał już swoje lata w 1978 roku.
Tutaj rozmawiamy o tych najgłośniejszych nazwiskach, ale chciałbym powiedzieć, że jednym z najbardziej cenionych przeze mnie zawodników w Opolu był Henryk Krawczyk oraz Wiesław Korek. To byli piłkarze, którzy powinni grać w kadrze. Bogdan Harańczyk, Franek Rokitnicki czy Zbyszek Gano podobnie.
Kiedyś Heniek Krawczyk powiedział mi coś takiego, za co jestem mu bardzo wdzięczny: Panie trenerze cenię Pana za to, że Pan potrafił doprowadzić każdego z nas do maksimum jego możliwości sportowych. Nie zrobi Pan z każdego Pele, bo nie każdy może grać jak Pele. Ale z każdego z nas wyciągnął to co w nim było najlepszego.
HO: Na koniec…Pana przewodnikiem życiowym był Traktat o dobrej robocie Kotarbińskiego. Czy zatem robota w Opolu została dobrze wykonana?
AP: Myślę, że w sumie tak, może Kotarbiński miałby jeszcze sporo uwag (śmiech), ale trzeba powiedzieć sobie jasno, że nigdy nie udało się wykonać wszystkiego w 100%. Jeśli się udało w 80 to ja się bardzo z tego cieszę. Dzisiaj z perspektywy tych doświadczeń byłbym na pewno mądrzejszym trenerem, może w wielu parametrach byłbym bardziej konsekwentny. Starałem się iść w kierunku unowocześniania metod szkoleniowych, aby piłkarze byli zadowoleni. Jednak może czasem trzeba było trenować pewne rzeczy do złudzenia…Wielkość polega na powtarzaniu setki tysięcy razy tych samych nut. – chyba Chopin miał rację. Zmierzam do tego, że pewne elementy może należało trenować do perfekcji. Jak „Odra” wygrywała 7:0 to mogła wygrać 8:0…Krótko mówiąc jestem zadowolony z wykonanej pracy a to co Panowie wspomnieli o tym, że 6 moich piłkarzy wystąpiło w reprezentacji za mojej kadencji na 14 powołanych w całej historii klubu jest dla mnie największą nagrodą i satysfakcją.
HO: Wyobraża sobie Pan sytuację, że „Odra” Opole może zniknąć z piłkarskiej mapy Polski?
AP: Mnie się wydaje, że najwięcej do powiedzenia powinny mieć władze miasta i województwa. Tylko władze mogą pomóc. One nie muszą utrzymywać klubu, ale mogą przedłużyć jego egzystencję. „Odra” była i jest wizytówką regionu. Myśmy pracowali na jej dobre imię i nie wyobrażam sobie sytuacji, że nikt nie pomoże temu klubowi. Z drugiej strony nie dziwię się miastu, że odmawia pomocy, ponieważ nikt nie jest chętny do spłaty cudzych długów, a ktoś je przecież zrobił…Gdybym to ja miał przydzielać licencje dla klubów, to „Odra” z pewnością by ją otrzymała.
Rozmawiali: Sebastian Bergiel, Jan Morawiak
Zdjęcia: Janusz Bergiel