Paszkiewicz, Wrzos, Kania, Skronkiewicz, Strociak, Rogowski, Mielniczek, Jarek, Klik, Popluc, Spałek
Trzeba przyznać, że – mimo zaledwie początku letniego sezonu sportowego – piłka nożna pozostaje wierna swej tradycji i zaskakuje nas uparcie co niedzielę nowymi niespodziankami, przyprawiając o ból głowy wszystkich kibiców.
Któż by się np. spodziewał porażki warszawskiego CWKS-u. Chyba tylko najzagorzalsi amatorzy stutysięcznych wygranych w totku postawili przy meczu Wisła Kraków – CWKS krzyżyk w pierwszej rubryce blankietu konkursowego. Większość sympatyków Budowlanych opuszczając ze zwieszonymi głowami boisko liczyła się na pewno ze zwycięstwem mistrza Polski i kiedy wieczorem dowiedziała się z radia o wyniku, łatwiej przebolała porażkę swego pupilka.
No, bo jeśli CWKS przegrywa w Krakowie, to znaczy, że wilk wcale nie taki straszny jak go malowali. Co udało się w ub. niedzielę Wiśle, dlaczego nie miałoby się w przyszłą udać Budowlanym, tym bardziej, że…
Lecz tu już wchodzimy w krainę domysłów, kombinacji, nadziei itp., a piłka nożna ma jeszcze tą jedną zasadę, że obojętnie co byśmy na temat meczu nie napisali, zawsze wynik pozostaje wynikiem i nie zmieni go nawet najbardziej przychylne sprawozdanie. A szkoda…
Wynik 3:0 jest mianowicie dla Budowlanych wyraźnie krzywdzący i nie odzwierciedla w najmniejszym stopniu przebiegu gry. Nie odzwierciedla tym bardziej, że drużyna opolska grała zasadniczo bez bramkarza. Kontuzjowany w poprzednich spotkaniach Paszkiewicz spełniał w bramce od pierwszego gwizdka jedynie rolę statysty, a jego bezradność, z jaką poruszał się po boisku, była wręcz żenująca. Wystarczyły trzy energiczniejsze ataki Ruchu i wynik został przesądzony. Został przesądzony piłkami, które wszakże były do obrony.
Cóż z tego, że pozostali zawodnicy umiejętnościami piłkarskimi nie ustępowali swemu renomowanemu przeciwnikowi. Cóż z tego, że było szereg okresów w grze, w których właśnie oni nadawali ton i dyktowali tempo. Wystarczy powiedzieć, że w drugiej połowie, przez pierwsze 20 minut defensywa gości z najwyższym trudem powstrzymywała nieustanny szturm gospodarzy. To lewym, to prawym skrzydłem sunął na bramkę Wyrobka jeden atak za drugim i wtedy to kiedy wszyscy byli przekonani, że wyrównanie jest tylko kwestią minut, jeden z oswabadzających wykopów obrony przejął na środku boiska Cieślik, momentalnie przerzucił piłkę długim podaniem do Alszera, a ten bez wszelkich kombinacji w poprzek do Kubickiego i piłka znowu trzepotała w siatce bezradnego Paszkiewicza.
Jasne, że postawa Paszkiewicza nie mogła nie wywrzeć wpływu na grę pozostałych zawodników, a szczególnie napastników, na barkach których spoczywał cały ciężar odpowiedzialności za wynik meczu. Odpowiedzialność ta krępowała ruchy, kazała strzelać tylko w najdogodniejszych sytuacjach i w konsekwencji zamiast przemyślanych akcji, byliśmy świadkami nerwowej szamotaniny, w której gracze opolscy zupełnie zapomnieli o strzałach.
Jedyny strzał przedniej marki oddany przez Popluca w 70 minucie został po mistrzowsku sparowany przez Wyrobka na korner.
Inna rzecz, że drużyna wielokrotnego mistrza Polski, opromieniona niedawnym sukcesem na turnieju świątecznym w Belgii, w zasadzie zawiodła. Zespołowi temu potrzebny jest bezwzględnie zastrzyk „młodej krwi” – co uwidacznia się szczególnie w zetknięciu z drużyną, złożoną z młodych zawodników. Pierwsze skrzypce w zespole gra w dalszym ciągu niezmordowany Cieślik, który niestety we wszelkich akcjach zaczepnych pozostawiany jest ostatnio coraz częściej samemu sobie i obstawiony pilnie przez przeciwnika zostaje zasadniczo wyłączony z gry. Oprócz Cieślika dobrą formę wykazują w dalszym ciągu niezawodny Bartyla i Wyrobek.
Z drużyny opolskiej wyróżnić należy przede wszystkim Kanię w obronie, oraz Spałka, Jarka i Mielniczka w ataku.„Trybuna Opolska”, nr 84 z 9 IV 1956