W drugiej połowie lat 50. miasto Opole liczyło ponad 60 tys. mieszkańców. Większość z nich interesowała się występami zespołu Budowlanych/Odry. Świadczył o tym niewątpliwie fakt, iż trybuny stadionu przy ul. Oleskiej wypełniały się regularnie aż 1/4 obywateli miasta! Wystarczyło wówczas zaczepić pierwszego lepszego brzdąca i zapytać, gdzie mieści się sekretariat klubu, aby usłyszeć jak malec recytuje jednym tchem, że na ulicy Dubois, że teraz drużyna ich gra jak z nut, że się nikogo nie boi itd.itd.
Taka "rodzina" to majątek
Miłośnicy naszego klubu nie rekrutowali się bynajmniej z mieszkańców samego Opola. Było ich znacznie więcej. Na mecze piłkarskie ściągali kibice z Kędzierzyna, Raciborza, Nysy oraz wielu pobliskich wiosek i miasteczek. "Superkibicem" opolan był doktor Kośny wraz z żoną Stefanią mieszkający w pobliskich Chruścicach. Małżeństwo Kośnych wszędzie jeździło z piłkarzami "niebiesko-czerwonych". Bywało nawet tak, że Pani Stefania oglądała mecz Odry w Opolu a jej mąż w tym samym czasie na drugim krańcu Polski obserwował grę ich najbliższego rywala. Po powrocie oczywiście zdawał pełną relację kierownictwu klubu nt. mocnych i słabych stron przeciwnika.
- Doprawdy rośnie serce - mówił sekretarz klubu mgr Michał Sterniuk - kiedy ma się do czynienia z tak oddanymi dla piłki ludźmi. No bo proszę. W ubiegłym roku towarzyszyło nam do chorzowskiego Ruchu aż 150 samych kibiców.
Porażki opolskiego zespołu sprawiały, że miasto wyglądało jakby ogłoszono...żałobę! Wszyscy chodzili jacyś struci i nie mówili o niczym innym, jak tylko o piłce nożnej, która często płata figle. Zwycięstwa natomiast fetowano spektakularnie, wychodząc na ulice miasta ze śpiewem na ustach. Wszyscy wiedzieli, że Jarek zdobył kolejnego gola, Kornek wybronił groźny strzał a Kania zneutralizował napastnika gości aWielka Odra ponownie okazała się zwycięska!
Źródło: Przegląd Sportowy