Zachęcamy do zapoznania się z ciekawym wywiadem przeprowadzonym przez Juliusza Steckiego ze Zbigniewem Strociakiem („Trybuna Odrzańska”, 1976 r.):
Zbigniew Strociak futbolową przygodę rozpoczął w zespole juniorów opolskiej Lwowianki w 1946 roku. Jego debiut I-ligowy zbiegł się z pierwszym w historii występem w tej klasie Budowlanych (obecnie Odra) Opole. Grał w drużynie, której podporami byli do dziś ciepło wspominani przez starych kibiców: bramkarz Paszkiewicz oraz Kania, Trojanowski, Mielniczek, Słysz, Żabicki, Rogowski. Był też hokeistą. Sportową karierę zakończył w 1963 roku i zawsze był wierny macierzystym barwom. Dziś jest uznanym w kraju futbolowym arbitrem, jedynym z sędziów ekstraklasy z I-ligowym stażem zawodniczym. Sędziuje także spotkania hokejowe. Tu jest sędzią klasy międzynarodowej.
- Panie Zbyszku, większość piłkarzy ligowej klasy po zakończeniu kariery, wybiera pracę trenera. Pan uczynił inaczej. Dlaczego?
- Początkowo rzeczywiście myślałem o trenerskim chlebie. Szkoliłem nawet trampkarzy i młodych hokeistów. Szybko jednak skonstatowałem, że trenerka to niepewność, to niekiedy tułanie się po całej Polsce. Ja zaś lubię ciepło rodzinne i swoją pracę. Wybrałem więc życiową stabilizację i sędziowski gwizdek.
- Właśnie. Gdzie pan teraz pracuje?
- Nie teraz, lecz od 25 lat pracuję w budownictwie. Obecnie jestem zastępcą dyrektora w Opolskim Przedsiębiorstwie Robót Instalacyjnych.
- Od czego zaczynał pan sędziowską karierę?
- W pierwszym roku (1965 lub 1966 – dokładnie nie pamiętam) prowadziłem bardzo dużo spotkań drużyn trampkarzy, juniorów i zespołów szkolnych. Zdobyłem wtedy sporo doświadczeń. Uprawnienia sędziego ligowego w hokeju zdobyłem w 1967 roku, a futbolowego w rok później.
- Chociaż nie imponował pan warunkami fizycznymi, miał pan opinię piłkarza grającego zdecydowanie, a nawet ostro. O arbitrze Strociaku z Opola również mówi się, że gwiżdże ostro, że jest surowy, że nie pobłaża. Czy jest jakiś związek między tymi opiniami?
- Chyba tak! Kiedyś grając przeciwko dobrze zbudowanym piłkarzom, jak choćby np. Lentner czy Jóźwiak, musiałem sobie u nich wyrobić „autorytet” właśnie zdecydowaniem. Grałem jednak fair. Jako sędzia postępuję podobnie. Staram się po prostu być zdecydowany, konsekwentny. Wynika to zresztą z mojego charakteru.
- Zdarzało się, że sędziował pan swoim kolegom z boiska…
- Owszem, ale nie miało to wpływu na moje decyzje. Kiedyś na meczu hokejowym Zdzich Trojanowski, powołując się na znajomość, próbował skłonić mnie do zastosowania ulgowej taryfy. Powiedziałem: - Zdzichu, po meczu wypijemy kawę, porozmawiamy. Teraz nie mamy o czym dyskutować…
- Czy piłkarska kariera pomaga panu w sędziowaniu, ot choćby w łatwiejszym wychwytywaniu tzw. perfidnych fauli?
- O, tak. Zdarza się jednak, iż złośliwi twierdzą, że piłkarzom pozwalam grac tak jak hokeistom. To znaczy ostrzej i odwrotnie.
- Był pan kiedykolwiek zdyskwalifikowanym piłkarzem?
- Raz. Zawieszono mnie po pucharowym meczu z Polonią w Bydgoszczy. Jeden z moich kolegów obraził odwróconego do nas tyłem sędziego. Arbiter obejrzał się, a ponieważ stałem blisko winowajcy – omyłkowo wyrzucił z boiska właśnie mnie. Byłem młodszym i mniej renomowanym zawodnikiem od kolegi, dlatego też nie ośmieliłem się zaprotestować. Nie wybaczono by mi zresztą tego, bo mój partner był bardzo potrzebny drużynie…
- Czy piłkarz Zbigniew Strociak był kiedykolwiek wygwizdany?
- W Opolu – nigdy! Muszę przyznać, iż kibice mnie lubili. Może dlatego, że zawsze grałem bardzo ofiarnie.
- Sędzia Strociak też nigdy nie zaznał przykrości?
- Ostatnio wygwizdali mnie kibice Wisły Kraków. Za co? Za to, że nie byłem gospodarski, że nie przymykałem oczu na fakty niezgodne z przepisami, a dogodne krakowskiej drużynie.
- Jacy są wielcy naszej piłki nożnej z bliska?
- Z kadrowiczami nie mam najmniejszych kłopotów. Nawet z Deyną i Musiałem. Darzę ich zresztą dużą sympatią. Mogę powiedzieć, że często pomagają mi w gwizdaniu. Nie wykluczone, że jest to przede wszystkim zasługa moich, w większości właściwych reakcji na wydarzenia na boisku.
- Jak z tremą przed meczem?
- Jest ona inna niż u zawodnika. Na arbitrze ciąży z pewnością większa odpowiedzialność za końcowy wynik. Jedna jego nieopatrzna, pochopna decyzja może przecież skrzywdzić któregoś z 22 piłkarzy, może skrzywdzić cały zespół. Przed meczem bywam zatem zdenerwowany, nie mogę sobie czasem znaleźć miejsca. Uspokaja mnie pierwsze dmuchnięcie w gwizdek.
- Z kim sędziuje się panu najlepiej?
- Kiedyś z Baruckim z Krapkowic i Miziniakiem z Kędzierzyna-Koźla. Obecnie zaś z Zającem i Kansym.
- Mecz, o którym chciałby pan zapomnieć?
- Już rzeczywiście… zapomniałem.
- Kiedy ostatni raz sędziował pan w I lidze?
- Niedawno. Był to mecz Wisła – Tychy w Krakowie.
- A w klasie B?
- Nie pamiętam.
- Co może pan powiedzieć o meczu, który pan sędziował?
- Niewiele. Nie jestem i nie mogę przecież być widzem. Muszę się koncentrować na tym co robię. Gdyby było inaczej, nie mógłbym zostać dobrym arbitrem. Dlatego po meczu nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie jak grał np. Lato czy Szarmach.
- Czy ma pan opory w ocenie postaw piłkarskich gwiazd?
- Na boisku wszyscy są u mnie równi. Nie ma tolerancji dla sław. Chcę w ten sposób zachować twarz, móc odważnie spojrzeć ludziom w oczy.
- Zdarza się panu zapomnieć o roli jaką pełni pan na boisku? Krótko – czy zapomina pan, że jest sędzią?
- O, tak! Niekiedy odzywają się piłkarskie nawyki, zwłaszcza w sytuacjach podbramkowych. Wtedy nawet podświadomie składam się do strzału…
- Co pan ma z tego gwizdania? Chce się tak panu tułać po Polsce w upały i słoty, często w święta i niedziele?
- Każdy ma jakiegoś konika. Wędkarze lubią łowić ryby, myśliwi chodzić na polowania. Mnie najwięcej przyjemności daje sport. Sędziowanie to przecież taka niby „ścieżka zdrowia”, zmuszająca do treningów, do utrzymywania się w dobrej formie fizycznej. Można także od czasu do czasu wyjechać za granicę. A pieniądze? Nie są one znów tak duże. W I lidze piłkarskiej – oprócz zwrotu kosztów podróży, noclegów i diet – sędzia otrzymuje premię w wysokości 300 zł. W II lidze wynagrodzenie za gwizdanie i narażanie się na gwizdy widzów wynosi 200 zł, a w III lidze – 100 zł. W hokeju premia ta jest jeszcze niższa, bo za prowadzenie na tafli zawodów I-ligowych arbiter otrzymuje 40 zł, plus 37 zł diet i 70 zł tytułem utraconych zarobków oraz – oczywiście zwrot kosztów podróży. A przecież gwiżdże się mecze kosztem wolnych sobót, świąt, niedziel, a często także własnych urlopów. Czyż więc można się dziwić, że rodzina niekiedy krzywym okiem patrzy się na to moje hobby?
Juliusz Stecki