Wywiad z Bogdanem Łukasiakiem (1.05.2008 r.)
Historia "Odry" Opole: Dzień dobry Panu, Pana przygoda ze sportem rozpoczęła się właściwie od... fascynacji końmi i jeździectwem. Jak to się stało, że nie został Pan dżokejem na Służewcu w Warszawie a rozpoczął grę w piłkę nożną w "Odrze" Opole?
Bogdan Łukasiak: Tak to prawda, tata chodził regularnie oglądać wyścigi konne, był zagorzałym kibicem, jego fascynacją były konie. Zabierał nas na wyścigi, całą piątkę, bo siostra urodziła się już w Opolu i nie chodziła z nami na Służewiec. Mieszkaliśmy blisko, więc bywaliśmy często na torze. Tata nawet grał w zakładach konnych stawiając nawet spore sumy, dlatego i mnie spodobał się ten sport. Nie zostałem dżokejem ponieważ w wieku pięciu lat przenieśliśmy się do Opola. Przeprowadziliśmy się do Opola, ponieważ nasza mama miała tutaj rodzinę i po pięciu latach pracy w Warszawie nasz tata powrócił z nami do miasta naszej mamy.
Historia: Pana zainteresowanie futbolem wynikało przede wszystkim z faktu, iż Pana starszy brat Tadeusz występował jako junior w opolskiej "Odrze" i to z sukcesami.
B.Ł.: Mój brat jest starszy ode mnie o pięć lat i po przyjeździe do Opola rozpoczął treningi w "Odrze" jako trampkarz a później grał jako junior. Zawsze mój brat brał mnie za rękę i szliśmy na jego trening, w trakcie którego zawsze z boku kopałem sobie piłkę. Wtedy poczułem, że i ja muszę grać w piłkę. Wiedziałem, że futbol stanie się moją pasją. Mogłem grać od rana do wieczora dosłownie wszędzie. Ja się nie męczyłem, mogłem grać z trzema na jednego i sprawiało mi to wielką radość. Wielką motywacją dla mnie również były gwiazdy ówczesnej "Odry" tj. Brejza czy Jarek, na których się chciałem wzorować. Kochałem piłkę od małego dziecka i tak pozostało. Przychodziłem na mecze "Odry" już na 2 godz. przed ich rozpoczęciem czekając niecierpliwie na spotkanie.
Historia: Jaki wpływ na Pana rozwój piłkarski miały takie postacie jak Jan Śliwak, Juliusz Mariański czy Józef Bihun, z którymi na początku Pana kariery wiele współpracował?
B.Ł.: Będąc na jednym z treningów u brata, podbijałem chyba na tyle dobrze piłkę, iż Jan Śliwak zauważył to i postanowił mnie zaprosić na treningi "Odry". Dzięki niemu stałem się piłkarzem "Odry" i do dnia dzisiejszego widujemy się często oraz utrzymujemy kontakty. Świetny człowiek, kierownik drużyny, którego zawsze będę miło wspominał. Natomiast Józef Bihun, który pochodził ze wschodu, wspaniały miły człowiek, który podobnie jak Juliusz Mariański potrafił świetnie współpracować z młodzieżą. Mieli po prostu talent do pracy z młodymi zawodnikami. Jest mi żal Juliusz Mariańskiego, którego żona zginęła w wypadku samochodowym. Trener Mariański przeżył tę stratę bardzo boleśnie i krótko po tym zdarzeniu zmarł, a ja widziałem go po raz ostatni...To był człowiek bardzo wesoły... Zawdzięczam obu trenerom bardzo wiele.
Historia: Czym był podyktowany wybór pozycji na której Pan występował na boisku?
B.Ł.: Ja od początku chciałem grać na pomocy. Wzorem dla mnie był Engelbert Jarek, który miał silne i soczyste uderzenie i chciałem grać jak on. Jarek był moim idolem.
Historia: Pana kariera nabrała rozmachu w 1972 roku kiedy to wraz z kolegami z drużyny juniorskiej "Odry" zdobyliście w Kraśniku złoty medal mistrzostw Polski juniorów. To właśnie po tym wielkim sukcesie zaczął być Pan powoływany do młodzieżowej reprezentacji Polski przez trenera Mariana Szczechowicza.
B.Ł.: Trener Szczechowicz był na meczach w Kraśniku i po finale otrzymałem od niego powołanie na mecze reprezentacji młodzieżowej. Jeździłem na sparingi z Węgrami i Czechami. Jeśli chodzi o zdobycie tytułu mistrza Polski juniorów, to wspominam ten czas niezwykle miło. Był to pierwszy tytuł mistrzowski w historii "Odry". Mój brat w kilka lat wcześniej zdobył wicemistrzostwo Polski juniorów. Za zwycięstwo otrzymaliśmy fajne rowerki składaki oraz medale.
Historia: Kogo wspomina Pan najmilej z zawodników, z którymi występował Pan w zespole juniorów "Odry"?
B.Ł.: Najweselszym z kolegów był Krystian Koźniewski. Zawsze tryskał humorem, opowiadał kawały i najbardziej z nim się trzymałem. Również dobre relacje utrzymywałem z Jarkiem Studzizbą oraz Bobrasem. Zawsze po treningach wspólnie szliśmy na obiad lub wspólny spacer. To była nasza fajna paczka.
Historia: Wróćmy jednak do Pana gry w reprezentacji Polski. Jak Pan wspomina swój debiut w kadrze (październik 1972 r. w Koninie przeciwko Czechosłowacji 1:1)?
B.Ł.: Było to dla mnie wielkie przeżycie wystąpić z orzełkiem na piersi, jednak nie odczuwałem wielkie tremy. W końcu człowiek już troszkę grał w piłkę w juniorach i nie odczuwałem wielkiej presji na sobie. Z pewnością lekka trema była, aby występ był udany, jednak ogólnie spokojnie podchodziłem do tego występu. Trener Szczechowicz nie miał żadnych zastrzeżeń do mojej osoby po tym meczu i chyba sprawdziłem się w roli pomocnika reprezentacyjnego. Jeżeli powoływali mnie dalej do reprezentacji to musiał ten debiut być udany.
Historia: Dokładnie. Następnie wystąpił Pan aż 15-krotnie w młodzieżowej reprezentacji Polski występując wspólnie z takim piłkarzami jak Zbigniew Boniek czy Stanisław Terlecki, którzy niczym specjalnie się nie wyróżniali, a Pan za to był motorem napędowym tej drużyny.
B.Ł.: Boniek przyszedł nieco później do reprezentacji. Ja już grałem około 3 lata w kadrze, a on przyszedł na bardzo krótko do kadry juniorów (mecze z Czechosłowacją i ZSRR). Wystąpił właściwie w końcówce eliminacji Pucharu UEFA juniorów w Szwecji w Ystad oraz w samych mistrzostwach. Natomiast sam Boniek miał strasznie trudny charakter, chciał rządzić i dominować nie tylko na boisku ale również poza nim.
Historia: Wspomniał Pan o mistrzostwach juniorów w szwedzkim Ystad, na których odniósł Pan z reprezentacją wielki sukces, zwyciężając cały turniej oraz zdobywając w finałowym meczu z Turcją dwa zwycięskie gole.
B.Ł.: Dokładnie, wtedy po meczu finałowym kibice tureccy pracujący w Ystad... pobili nas! Na stadionie nie było żadnej ochrony, był tylko jeden starszy Pan porządkowy, który nic nie mógł zrobić. W ruch poleciały kamienie, pałki, zdemolowano szatnie... przeżyliśmy ciężkie chwile, gdyż ok. 300 Turków próbowało nas zlinczować, a nie mieliśmy żadnej ochrony. Dopiero po jakimś czasie pojawiła się policja i zrobiła z nimi porządek.
Historia: Jak Pan wspomina egzotyczny wyjazd w lutym 1975 r. do dalekiego Iranu na puchar Księcia Następcy Tronu?
B.Ł.: To był turniej szacha Iranu. Pierwszy mecz z Koreą Południową przegraliśmy 3:0. Ach, to był szybki zespół, oni nas po prostu zabiegali. Małe karakany, ale niesamowicie szybcy i wytrzymali. Nie mieliśmy z nimi szans. W drugim spotkaniu przegraliśmy Turkami 0:3. Gorąco, upalnie... oddychać nie mogliśmy. Spotkania rozgrywane były o godz.21, jednak temperatura powietrza była bardzo wysoka i ciężko nam się grało.
Historia: To nie był Pana pierwszy wyjazd za granicę, ale chyba najbardziej egzotyczny?
B.Ł.: Tak, był to najdalszy mój wyjazd. Lecieliśmy do Iranu samolotem. W trakcie turnieju zwiedziliśmy miasto Teheran. Zwiedziliśmy najprawdopodobniej największe targowisko na świecie w tym mieście. Na samym targu spotkaliśmy się z wielką życzliwością miejscowych kupców. Kupowaliśmy sobie złoto, niektórzy obrączki. Jeden ze sprzedawców wziął ode mnie za dużo pieniędzy i kiedy się zorientował zaczął biec za mną, aby oddać mi pieniądze, co świadczy o uczciwości tych ludzi. Przywiozłem do kraju pamiątki oraz piękne niezapomniane wspomnienia.
Historia: Jakie mecze w kadrze utkwiły w szczególności Panu w pamięci?
B.Ł.: Było takich spotkań wiele. Miło wspominam spotkania z Węgrami, z którymi często wygrywaliśmy. Natomiast najgorzej wspominam spotkania z Niemcami, z którymi zawsze przegrywaliśmy. Oni mieli mocną drużynę, z której później zawsze kilku zawodników przechodziło do reprezentacji seniorów, co świadczyło o ich sile.
Historia: Jakie zatem spotkanie utkwiło Panu w pamięci jako piłkarz opolskiej "Odry"?
B.Ł.: Zadebiutowałem w pierwszej lidze w Poznaniu z Lechem jako młody chłopak-junior za trenera Jarka. Ludzi na stadionie było mnóstwo, a ja jako młody chłopak odczuwałem sporą tremę. Byłem najmłodszy w zespole, wszyscy koledzy byli ode mnie starsi o kilka lat a w zespole roiło się od gwiazd tj. Klose, Dziadek czy bracia Kotowie. Ten mecz najbardziej utkwił mi w pamięci, mimo, że było jeszcze kilka ważnych dla mnie spotkań, jednak debiut w pierwszej lidze będę wspominał najmilej.
Historia: Wróćmy do klubowej piłki, miał Pan okazję współpracować w Opolu z Engelbertem Jarkiem oraz Antonim Piechniczkiem. Jako perspektywiczny zawodnik juniorów "Odry" został włączony Pan do kadry pierwszego zespołu i zaliczył Pan swój debiut w meczu przeciwko Lechowi w Poznaniu a później wystąpił zaledwie kilkanaście razy w zespole prowadzonym przez Antoniego Piechniczka. Dlaczego Pana kariera w "Odrze" nie potoczyła się tak jakby sobie Pan tego życzył?
B.Ł.: No właśnie...do dzisiaj nie mogę tego wybaczyć działaczom...
Historia: Dlaczego działaczom? A może trenerowi, który nie dawał Panu szansy gry?
B.Ł.: Nie, jedno co było, występowałem kilka spotkań w pierwszej lidze i nagle otrzymałem powołanie do wojska w Warszawie. "Odra" nie chciała mnie puścić do Warszawy na siłę, a ja chciałem jechać do stolicy, gdzie mógłbym występować w "Legii". Działacze "Odry" na siłę załatwiali mi odroczenia od służby wojskowej, abym nie mógł opuścić zespołu. Dodatkowo wyjazd odradzali mi również koledzy z boiska m.in. Masztaler, który mówił, abym został ponieważ w "Legii" gra tam Kaziu Deyna i nie będziesz łapał się do składu. I tak jakoś sam zrezygnowałem z wyjazdu, choć zależało mi na tym bardzo. Później do "Odry" przyszedł Piechniczek i znowu co pól roku otrzymywałem powołanie do wojska. Nawet pamiętam taką sytuację, że wojsko stało pod moim domem przez 2 tygodnie, żeby mnie złapać i siłą doprowadzić do służby. Ukrywałem się cały czas, nawet I Sekretarz KC PZPR załatwiał mi odroczenie, ale nic to nie pomagało. Raz nawet wojskowi przyszli po meczu złapać mnie, a ja uciekałem przed nimi skacząc przez płot w stronę basenu w spodenkach, bo "Odra" mnie nie chciała puścić, więc musiałem uciekać. Mam do działaczy pretensje, iż później jak ściągnęli Kwaśniewskiego i Masztalera i ja jako reprezentant kraju, wychowanek "Odry" zostałem oddelegowany na wypożyczeniu do gry w pobliskim Ozimku. Stałem się dla klubu niepotrzebny, gdyż mieli dwóch doskonałych pomocników. A co to był Ozimek? 7 tysięcy ludzi...fakt, że była to druga liga, a po roku czasu "Odra" również w niej grała... Ozimek był taką filią dla "Odry", do którego wysyłano zawodników, aby nie uciekali poza województwo, tylko byli na wyciągnięcie ręki, aby łatwo działaczom z Opola było tych zawodników z powrotem ściągnąć. W Ozimku spędziłem aż 3 lata... nawet wystąpiłem w jednym spotkaniu przeciwko "Odrze" w drugiej lidze, którego nie wspominam miło, ponieważ wiedziałem, że był po prostu "puszczony". Nie ukrywam tego, "Odra" chciała wejść do pierwszej ligi, walczyła z "Piastem" Gliwice o pierwsze miejsce a dwa punkty zdobyte z nami pomogły jej w dużym stopniu w awansie. Przegraliśmy 2:1...( 17 kolejka: 14 marca 1976 r. Małapanew Ozimek - Odra 1:2 (0:0) przyp. Historia).
Historia: A czy to nie było tak, że Pan jako młody zawodnik, spragniony gry w pierwszym składzie był zniecierpliwiony, że nie otrzymuje szansy od trenerów i to był główny powód Pana odejścia z klubu?
B.Ł.:Właśnie nie! Trener Jarek bardzo mnie forował. Bracia Kotowie siedzieli na ławce rezerwowej, przecież byli ode mnie starsi i bardziej doświadczeni, ale to ja dostawałem szansę gry.
Historia: Ale zmieniło się to za trenera Piechniczka? Dlaczego?
B.Ł.: Niestety tak...przyszedł Kwaśniewski, Masztaler, grali bracia Kotowie, a "Odra" miała jedną z najsilniejszych drugich linii w Polsce. Ja jako młody chłopak po prostu byłem bez szans...ale i tak działaczom nie mogę wybaczyć, że nawet w takiej sytuacji puścili mnie do Ozimka, który po roku spadł do trzeciej ligi i już nikt z "Odry" do mnie się nie odezwał.
Historia: Po odejściu z "Odry" występował Pan w "Małejpanwi" Ozimek, Chemiku Kędzierzyn-Koźle, Jagiellonii Białystok u byłego piłkarza Odry Zbigniewa Bani. Wędrówka po klubach trwała nadal, grał Pan w Stali Bielsko Biała w drugiej lidze , Piaście Nowa Ruda a ostatecznie zakończył Pan karierę w wieku 34 lat w Ozimku. Nigdzie nie mógł Pan znaleźć swojego miejsca czy trafiał Pan po prostu do tych klubów w nieodpowiednim momencie?
B.Ł.:Po odejściu z Ozimka krótko występowałem w Chemiku Kędzierzyn-Koźle, do którego sprowadził mnie trener Ryszard Wrzos. To on mnie namówił, aby przeszedł do Kędzierzyna, jednak występowałem w Chemiku bardzo krótko, chyba z pół sezonu. Następnie trener Zbigniew Bania, który trenował swego czasu również Małąpanwię Ozimek ściągnął mnie do Białegostoku i występowałem w trzeciej lidze. Przyjechali do Ozimka działacze z Białegostoku po zakończeniu mojego kontraktu w Ozimku, wzięli mnie do samochodu i pojechaliśmy na drugi koniec Polski. W Białymstoku zrobiliśmy awans do drugiej ligi a ja zostałem królem strzelców. Po zakończeniu przygody w Jagielloni występowałem krótko w Stali Bielsko Biała, z którego przeszedłem do Piasta Nowa Ruda. Do tego transferu dużo przyczynił się trener Stali Bielsko Białej Wojtyłko, który kiedyś trenował Piasta. W Piaście długo nie pograłem, gdyż był spory bałagan organizacyjny, weszły wtedy pamiętne stypendia dla piłkarzy, wszystkich nas wyrzucili do pracy. Pracowaliśmy normalnie w FSM-ie, a popołudniu trenowaliśmy.
Historia: Miał Pan zatem kłopoty albo z działaczami albo po prostu trafiał Pan na nieodpowiedni moment w poszczególnych klubach. Jak było z Pana zdrowiem? Rozumiemy, że omijały Pana przykre kontuzje?
B.Ł.: Nigdy nie miałem poważnej kontuzji. Owszem miałem skręcenia kolan, stłuczenia śródstopia czy rozbita warga przy zderzeniu, ale na szczęście poważne kontuzje mnie ominęły. Tym bardziej szkoda, że tak wszystko się potoczyło.
Historia: Pana kariera została zakończona w Ozimku w wieku 34 lat. Wrócił Pan na sam koniec ponownie do tego niewielkiego miasteczka.
B.Ł.: Wróciłem faktycznie, ponieważ po grze poza województwem, powróciłem do Opola. Zamieniliśmy się mieszkaniem z Bielska na Opole. Wtedy to mój kolega z "Odry" Ireneusz Browarski, z którym grałem w juniorach zaprosił mnie do gry w Ozimku. Zapytał mnie czy pomogę Małejpanwi, a ja nie odmówiłem. Występowałem w Ozimku 2 sezony, a następnie grałem w Gwardii Opole, choć już piłkarzom nie było tak dobrze jak w latach 70-ych.
Historia: Powiedział Pan, że czasy dla piłkarzy w latach 80-tych nie były lekkie. Jak zatem wyglądał piłkarz lat 70-tych? Jak piłkarz był wynagradzany? To chyba nie jest tajemnica?
B.Ł.: Powiem szczerze, ja wtedy jako młody chłopak grający w "Odrze" miałem aż 4 etaty w zakładach! Wtedy przeciętny człowiek zarabiał ok. 1200 złotych, to jako młody piłkarz miałem ok. 5 tys. złotych miesięcznie. Dodatkowo otrzymywałem pieniążki na dożywianie ok.900zł plus meczowe premie za zdobycie punktu czy bramki. To były bardzo duże pieniądze dla mnie i dla moich kolegów jak na tamte czasy. Dopiero w latach 80-tych zaczęto wymawiać nam etaty i wprowadzać stypendia piłkarskie w pierwszej i drugiej lidze. Wtedy klub zgłaszał piłkarzy do pracy, jednak mimo, że zarobki zostały nam zmniejszone to również nie mogłem narzekać, ale musiałem godzić grę w piłkę z normalną pracą.
Historia: Jak zatem ludzie, którzy musieli normalnie pracować reagowali na piłkarzy, którzy pobierali pensję wraz z nimi, a nikt ich nie widział w miejscu pracy ani razu? Przecież zarabialiście mnóstwo pieniędzy, czy ludzie okazywali często wam niechęć z tego tytułu?
B.Ł.: Zdarzało się, że otrzymywaliśmy teksty wobec mnie, że zarabiam krocie a gram tylko w piłkę. Wystarczyło pójść do restauracji na dobry obiad i słyszało się czasem: O, przyszli się najeść, a nic nie grają, tylko pieniądze by wydawali! Bo oni ciężko pracują my nie musimy a i tak mamy więcej od nich. Ja zawsze powtarzałem, jakby ten kto wieszał na mnie psy pojechał na 2 tygodnie na zimowy obóz, to on by po 2 dniach wrócił karetką do domu. Wielu było takich, którzy zazdrościli. Tak a propos miałem najlepszą wydolność w kraju, lepszą niż Włodzimierz Smolarek tuż przed Mistrzostwami Świata w 1978 r. Ja mogłem grać i grać. Prowadziłem sportowy tryb życia.
Historia: Skoro mówimy o latach 80-tych trudno nie wspomnieć o pamiętnym wydarzeniu w historii naszego kraju, czyli Stanie wojennym. Jak Pan wspomina ten okres?
B.Ł.: Stan wojenny przeżyłem w Białymstoku, w którym mieszkałem wraz żoną w mieszkaniu służbowym, jakie otrzymałem od klubu. Otrzymałem piękne mieszkanie w nowo budowanym bloku z czego byłem zadowolony. Jak nastał stan wojenny, pobiegłem z samego rana na pocztę, gdyż nie miałem jeszcze wtedy telefonu, a na poczcie wszystko powyłączane. Nie wiedziałem co się dzieje Miałem wtedy kolegę milicjanta, który mieszkał naprzeciw mnie i zapytałem: Słuchaj co się dzieje? A on, że wprowadzono stan wojenny! Ja szybko pobiegłem na PKS, kupiłem bilety, mimo, że już właściwie nie było ani jednego, gdyż autobusy były wszystkie przepełnione. Na szczęście znałem kierownika PKS-u i jakoś mi się udało kupić bilety dla żony i dziecka do Opola. W Opolu zastaliśmy wojsko, czołgi , patrole Raz mnie nawet w nocy złapali, bo wracałem od mojej mamy z Sądowej na Dambonia do teściowej, gdzieś tak po godz. 22. Do godziny 22 można było w sumie swobodnie poruszać się po mieście, a ja przekroczyłem tę granicę i złapał mnie patrol wojskowy jak szedłem po ulicach miasta. Na szczęście jakoś się wytłumaczyłem, powiedziałem, że jestem piłkarzem "Odry" i po tym nie robili mi żadnych problemów. Puścili mnie wolno.
Historia: Jakby Pan podsumował swoja karierę? Czy żałuje Pan czegoś? Czy może zrobił Pan wszystko co w swojej mocy, aby stać się gwiazdą pokroju Bońka, tylko splot nieszczęśliwych okoliczności sprawił, iż nie udało się osiągnąć tego co inni? Był Pan nawet porównywany do Kazimierza Deyny przez angielskiego dziennikarza Jima Bakera z Sussex Times.
B.Ł.: Jim Baker był moim kolegą, przyjacielem. Był nawet dwukrotnie w Opolu z wizytą u mnie. Wspominam go bardzo dobrze, nawet teraz chciałem go odszukać, ale nasz kontakt się urwał. Największym moim błędem było to, że nie przeszedłem ostatecznie do "Legii" Warszawa. Z pewnością z "Legii" nie poszedłbym gdzieś do trzeciej ligi, ale trafiłbym do lepszych klubów, a może nawet do reprezentacji. Do dziś tego żałuję i wszyscy moi znajomi mi powtarzają: Bolo miałeś jechać do "Legii"! "Odra" bała się mnie puścić, bo wiedziała, że nie dostanie za mnie z Warszawy ani grosza, ale nic nie mogłem na to poradzić...
Historia: Czym były dla Pana występy w "Odrze" Opole? Jak Pan czuł się zakładając koszulkę w kolorach "niebiesko-czerwonych?
B.Ł.: Oczywiście, że odczuwałem dumę za każdym razem z występów w "Odrze", tym bardziej, że byłem jej wychowankiem. Sporo przychodziło na mecze moich kolegów, którzy kibicowali mi całym sercem. To naprawdę mobilizowało. Do dzisiejszego dnia dzięki grze w "Odrze" mam wielu kolegów.
Historia: Chodzi Pan na mecze "Odry"?
B.Ł.:Chodzę, jednak nieregularnie. Jednak obecna "Odra" gra bardzo słabo, byłem na kilku meczach jednak tej "Odrze" wiele brakuje do tej z moich czasów. Życzę "Odrze" sukcesów i utrzymania się w lidze z całego serca.
Historia: Wróćmy do Pana kariery piłkarskiej. Z tego co się dowiedzieliśmy był Pan bardzo rodzinną osobą. Ponoć zrezygnował Pan z kilku ciekawych ofert ze względu na rodzinę, z którą był Pan bardzo związany i wolał zostać w Opolu aniżeli odejść do innego klubu?
B.Ł.: Owszem. Raz nawet miałem pewną sytuację we Włoszech, gdzie byliśmy z "Odrą" na jednym z turniejów, kiedy to po meczach Włosi na siłę chcieli abym został i nie wracał do kraju. Wtedy Wiesław Łuczyszyn chwycił nas wszystkich, wpakował do samochodów i wróciliśmy do kraju. Ja byłem młodym chłopakiem, strasznie byłem związany z rodziną, z moją mamą, ojcem, więc nie potrafiłbym zostać. Zresztą do dziś jestem bardzo rodzinną osobą. Stawiałem rodzinę ponad wszystko i rezygnowałem z pozostania za granicą, tak jak czyniło to wielu moich kolegów. Wyjeżdżaliśmy na zagraniczne spotkania i nie zawsze wszyscy wracaliśmy. Niektórzy mieli łatwiej, gdyż mieli pochodzenie lub rodziny czy to w RFN czy Francji, ale ja musiałbym sobie radzić zupełnie sam. Raz za Piechniczka będąc na zgrupowaniu w Dechy, podczas którego Kwaśniewski strzelił pięknego gola, który podobny był do gola Deyny z Włochami z 1974. Piękny soczysty rogal w samo okienko. Po meczu jeden z kolegów podjechał samochodem i mówi: Bogdan chodź, wsiadaj! Zostań we Francji!...a ja wróciłem z "Odrą" do Polski...
Historia: Żałuje Pan tego, że nie został ?
B.Ł.: Może żałuję... Żałuję...teraz mam 52 lata skończone... i tak myślę, że mogłem jednak zostać. Skoro moi koledzy sobie poradzili i żyją tam do tej pory to może i ja mogłem spróbować. Niestety teraz jest już za późno, a człowiek po latach jest mądrzejszy.
Historia: Nie ciągnęło Pana do trenerki po zakończeniu kariery piłkarskiej?
B.Ł.: Jak wróciłem do Opola po moich wojażach piłkarskich, miałem 34 lata i występowałem w drugiej drużynie "Odry". Wtedy myślałem o kursie trenerskim, jednak w 1991 r. miałem wypadek samochodowy. Doznałem poważnego urazu biodra i to zadecydowało w głównej mierze o zakończeniu kariery sportowca. Lekarze mi zakazali definitywnie biegać, co przekreśliło całkowicie moje marzenie o zawodzie trenera. Od czasu wypadku mam problemy ze zdrowiem, czekają mnie jeszcze dwie operacje kręgosłupa i biodra nie mam kontaktu z piłką nożną czego bardzo żałuję, gdyż czułbym się na siłach, aby trenować a nawet grać... Obecnie staram się o rentę...
Historia: Trzymamy kciuki za Pana zdrowie. Rozumiemy, że klub nie interesuje się Panem oraz byłymi zawodnikami "Odry"? Czy może odczuł Pan jakieś dowody sympatii lub wsparcia finansowego ze strony macierzystego klubu?
B.Ł.: Klub nie interesuje się mną, skończyło się grać i koniec. Jedyne co mam od klubu, to darmowe wejście na mecze. Kiedyś proponowano mi, abym działał w klubie, jednak akurat miałem pracę z żoną i nie miałem czasu na działalność w klubie. Nie mógłbym w sumie teraz pracować w klubie m.in. ze względu na afery jakie działy się w klubie do niedawna. Zawsze byłem uczciwy i tak pozostanie.
Historia: No właśnie, wróćmy do tej uczciwości. Wspomniał Pan, że wystąpił w jednym ustawionym meczu. Czy zdarzyły się jeszcze spotkania sprzedane, o których Pan wiedział? Czy miał Pan taką wiedzę, że jakiś kolega sprzedał mecz bądź drużyna przeciwna oferowała Wam kupno meczu?
B.Ł.: ...były...były takie mecze. Nie jest to żadna nowość, ale zdarzały się takie sytuacje. Przyjeżdżali działacze i trenerzy do zespołu, nawet do mnie bezpośrednio, ale ja zawsze wycofywałem się i nie chciałem wchodzić z nikim w żadne układy i machlojki. Bałem się, że jak zagram słabo to mogą mnie wyrzucić z klubu, więc grałem uczciwie. Natomiast niejednokrotnie zdarzały się podejrzenia wobec kolegów z drużyny o sprzedanie meczu, nawet kiedyś dwóch kolegów pobiło się właśnie o rzekome puszczenie spotkania. Ja się nie wtrącałem, bo ja nie sprzedawałem meczów. Ja nikogo nigdy nie złapałem za rękę, więc starałem się trzymać od tego z boku.
Historia: A jacy byli ówcześni kibice "Odry"?
B.Ł.: Byli to wspaniali kibice, bardzo wierni, pełny zawsze stadion. Kibice przyjezdni siedzieli z naszymi i pili nawet alkohol, a milicja w ogóle nie wtrącała się. Był zupełny spokój. Było na stadionie bardzo bezpiecznie, a porządku pilnowało 2 milicjantów na stadionie. Mieliśmy doping przez całe 90 minut, a kibice byli z nami zawsze na dobre i złe.
Historia: W obecnych czasach niektórzy piłkarze po przegranych meczach boją się wyjść na ulice miasta, ponieważ padają podejrzenia o sprzedaż spotkania. Jak to było z Panem, dwie porażki z rzędu a Pan mógł swobodnie poruszać się po ulicy bez obawy spotkania się z przykrymi docinkami?
B.Ł.: Nigdy w życiu nie miałem żadnych kłopotów z kibicami. Np. za Piechniczka wracaliśmy po meczach wspólnie ja, Kwaśniewski, Masztaler i kilku innych zawodników szliśmy w stronę Toropolu z trenerem, który miał w okolicy swój domek i zachodziliśmy do knajpki na małe piwko. Tzn. ja piłem colę, ponieważ nie piłem alkoholu i nie paliłem papierosów. Siedzieliśmy wspólnie z kibicami nawet po przegranych meczach i wszystko było w porządku. Nie było w kibicach żadnej agresji, nasi kibice byli po prostu wyrozumiali. Mogę powiedzieć, że to byli prawdziwi kibice.
Historia:Wspomniał Pan o osobie Antoniego Piechniczka, porozmawiajmy zatem o tym wielkim trenerze, którego prawdziwa przygoda z piłką rozpoczęła się właśnie w Opolu. Jakby Pan scharakteryzował tego szkoleniowca?
B.Ł.: Moim idolem był Jarek, ale Piechniczek był również bardzo fajnym i wymagającym trenerem. Był naszym prawdziwym kolegą, świetny taktyk i porządny człowiek. W dniu, w którym przyszedł Piechniczek do "Odry" ja właśnie popołudniu o 17 miałem jechać expresem do Warszawy bo miałem bilet. W tym dniu zespół miał wyjechać do Karpacza na obóz z nowym trenerem. Miałem do wyboru, albo jechać do Warszawy, albo jechać na obóz. I to Piechniczek mnie namówił do pozostania w klubie. Miałem wielki dylemat, pytałem się matki co mam czynić. Nie byłem wtedy żonaty, dziewczyna namawiała mnie, abym został. Ostatecznie dałem się namówić i pozostałem w "Odrze". Autokar z zawodnikami czekał pod stadionem na mnie a ja byłem u mamy na Sądowej i tam podjąłem decyzję. Nie znam drugiego tak sympatycznego trenera, lubił kawały opowiadać, śmiał się z nami, traktował nas równo wszystkich. Bardzo porządny trener. Zresztą muszę powiedzieć, że miałem samych wspaniałych trenerów.
Historia: Czy po odejściu Pana z "Odry" utrzymywał Pan kontakt z trenerem Piechniczkiem?
B.Ł.: Tak, widzieliśmy się często. On tutaj jeszcze mieszkał i trenował kilka lat,więc były okazje do spotkań. Bardzo miły i fajny facet. Miło go wspominam. Wtedy była bardzo dobra ekipa. Mieliśmy 25-ciu równorzędnych zawodników, a ja byłem najmłodszym z piłkarzy. Musiałem konkurować z niemal reprezentacyjną pomocą nie miałem wielkich szans przebicia się do składu. Był Klose, Kwaśniewski, Masztaler, Wojciech Tyc...mógłbym długo wymieniać.
Historia: A co by Pan powiedział na temat Wojciecha Tyca? Niegdyś wspaniałego napastnika, przypominającego swoim stylem gry Gerda Mullera?
B.Ł.: Wojtek Tyc był prawdziwym góralem. Miał twardy charakter a przy tym był niezwykle ambitny. Na treningach nie oszczędzał się, zasuwał co sił, miałem końskie zdrowie. Nie palił, rzadko pił, najczęściej już po meczach wygranych jak mówiłem szliśmy na piwko. Był bardzo wesoły, ale jednocześnie nerwowy. Nie dał sobie nic powiedzieć, zawsze chciał mieć ostatnie zdanie. Raz mieliśmy przygotowania zimowe do rundy wiosennej w górskiej miejscowości Zoll. Mieszkaliśmy w przyjemnie urządzonych barakach. W pobliżu miejscowości była niewielkich rozmiarów skocznia. Wojtek Tyc założył się o piwo ze Zbigniewem Kwaśniewskim, że skoczy na tej skoczni. Zakład został przyjęty. Wojtek poszedł na skocznię, gdzie skoczył na nartach. I chociaż nie ustał na nogach... zakład wygrał.
Historia: A gdzie chodzili piłkarze "Odry" na obiady i przysłowiowe piwko?
B.Ł.: Zawsze były tzw. poniedziałki piłkarskie. Chodziliśmy rzadko do Europy a często do Czardaszu. W Czardaszu grała ekipa znajomych a moja bratowa była tam kelnerką. Poniedziałki piłkarskie nie były regułą, że co tydzień chodziliśmy, ale raz na jakiś czas odwiedzaliśmy Czardasza. Szliśmy wspólnie w 8-10, siadaliśmy, zamawialiśmy po piwku, pogadaliśmy, pośmialiśmy się i wracaliśmy do domów.
Historia: W okresie występów w "Odrze" spędzał Pan zapewne wiele wolnego czasu również na mieście. Jak wyglądało wtedy Opole? Jacy byli ludzie?
B.Ł.: Byli to inni ludzie jak dzisiaj. Nawet jak wspominam z braćmi tamte lata to mówimy, że były inne. Ludzie byli mimo całego systemu panującego w naszym kraju, jakoś bardziej życzliwi i pozytywnie nastawieni do drugiego człowieka.
Historia: Wróćmy do wielkiej piłki, której Pan zasmakował. Jeździł Pan z kadrą i "Odrą" po świecie i Europie. Był Pan w Iranie, Francji, Niemczech, Anglii... Z pewnością stadiony na jakich Pan występował były nieporównywalne do tego co polscy futboliści widzieli na co dzień w Polsce?
B.Ł.: To były nieporównywalne warunki, szczególnie w Anglii, gdzie murawa była jak dywan, w dodatku każdy stadion miał oświetlenie. To było coś wspaniałego. Każdy klub miał kilka boisk treningowych dla dzieciaków. W Anglii graliśmy z Małąpanwią Ozimek a naszymi przeciwnikami były drużyny 3-4 ligi angielskiej.
Historia: A kiedy zagrał Pan pierwszy raz przy sztucznym oświetleniu?
B.Ł.: Pierwszy raz zagrałem przy sztucznym świetle we Francji na zgrupowaniu "Odry" w Dechy z juniorami. Jeździliśmy co roku do Francji, chyba z cztery razy miałem okazji być w Dechy. Tam niestety światła były fatalne. Nie było widać nawet bramek, lampy, które oświetlały boisko były może i ogromne, ale mało efektywne.
Historia: Pytanie nieco z innej beczki. Otrzymał Pan w swojej karierze czerwoną kartkę?
B.Ł.: Czerwoną dostałem..powiem tak...w każdym klubie, w którym występowałem jako pomocnik musiałem pilnować jakiegoś dobrego gracza drużyny przeciwnej. Grając w Nowej Rudzie otrzymałem czerwoną kartkę i musiałem zejść z boiska. Dwa razy faulowałem ostro jednego zawodnika i za drugą żółtą kartkę musiałem zejść z placu gry. Na szczęście miało to miejsce pod koniec spotkania, więc niewiele to zmieniło bo dowieźliśmy zwycięstwo do końca. Pamiętam też sytuację, kiedy ...miałem otrzymać czerwoną kartkę za wszelką cenę. Miałem za zadanie kryć Bożyczkę grając w Ozimku, a prezes postawił przede mną zadanie: Masz kryć Bożyczkę, on ma zejść z boiska, choćbyś miał dostać czerwoną kartkę. No i przy górnej piłce, zderzyliśmy się, trafiłem go w głowę. Jego znieśli z boiska, a ja miałem łuk brwiowy rozcięty, ale grałem do końca. Zresztą muszę powiedzieć, że miałem dobry wyskok i wiele bramek zdobyłem głową.
Historia:Gdyby miał Pan sobie przypomnieć najpiękniejszą bramkę jaką zdobył Pan w swojej karierze, to który to byłby gol?
B.Ł.: Było kilka takich bramek, jednak najbardziej utkwił mi w pamięci gol strzelony jak byłem z juniorami reprezentacji we Włoszech. Z rzutu wolnego strzeliłem jak Kaziu Deyna po długim rogu w samo okienko i bramkarz włoski nie miał szans obrony tego strzału. Natomiast grając jako senior zdobyłem pięknego gola jako zawodnik Jagielloni Białystok. Z prawej strony, bezpośrednio przy linii końcowej rzutu rożnego, uderzyłem z całej siły piłkę, którą zawinąłem niczym rogal. Piłka uderzyła w spojenie słupka z poprzeczką i wpadła do bramki. To była tak piękna bramka, że gdyby było to nagrane to chyba stałaby się bramką roku.
Historia: Ile zatem w swojej karierze zdobył Pan goli?
B.Ł.: W Nowej Rudzie strzeliłem najwięcej goli, gdyż miałem 3-letni kontrakt i grałem długo. Byłem tam królem strzelców w trzeciej lidze i zdobyłem 27 goli. Myślę, że zdobyłem grubo ponad 100 bramek.
Historia: Kiedy zakończył Pan karierę piłkarską?
B.Ł.: Karierę zakończyłem w Gwardii Opole, do której zaprosił mnie mój serdeczny kolega Mieczysław Ćwiżewicz. Od momentu mojego wypadku samochodowego nie gram w ogóle już w piłkę, choć mimo, iż mam obecnie 52 lata to gdyby nie to zdarzenie pewnie grałbym gdzieś spokojnie w A-klasie, gdyż czuję, że spokojnie dałbym radę.
Historia: Jakimi był Pan zatem piłkarzem, gdyby miał się Pan scharakteryzować?
B.Ł.: Myślę, że piłkarzem kompletnym. Nie było dla mnie różnicy czy uderzam lewą czy prawą nogą. Nie stanowiło dla mnie również problemu przejście z linii pomocy do obrony czy ataku. Występowałem nawet jako forstoper, ale nigdy nie grałem na bramce. Potrafiłem się dostosować do warunków gry i taktyki nakreślonej przez trenera. Moim silnym atutem, o którym wspomniałem była gra głową.
Historia: Panie Bogdanie dziękujemy za rozmowę, dzięki której z pewnością przybliżyliśmy Pana postać czytelnikom strony Historii "Odry" Opole. Na koniec jeszcze jedno pytanie, czy wg Pana istnieje potrzeba prowadzenia stron internetowych poświęconych tylko i wyłącznie historii danego klubu piłkarskiego?
B.Ł.: Chciałbym również podziękować za zainteresowanie a jednocześnie korzystając z okazji pozdrawiam wszystkich fanów "Odry" i czytelników strony internetowej poświęconej historii naszego klubu. Jeśli chodzi o Państwa stronę internetową to jestem zdania, że powinny takie strony istnieć w internecie i są bardzo potrzebne, aby móc wspominać piękne chwile z życia klubu oraz ludzi, którzy niegdyś go tworzyli. Życzę Państwu wielu sukcesów w pracy przy odtwarzaniu historii "Odry" Opole.