Wywiad z Henrykiem Prudło (pseudonim "Prezes"):

Urodzony 1 marca 1934 roku w Rokitnicy. Do "Odry " Opole przyszedł w 1957 roku jako doskonały pomocnik z fantastyczną techniką. Zachwycał swoją grą drużynę i kibiców "Odry".
Historia "Odry": Jak rozpoczęła się Pana piłkarska kariera?
Henryk Prudło: Jako młody chłopak grałem z kolegami na ulicach i podwórkach w Rokitnicy. Nie mieliśmy wtedy jeszcze piłki, dlatego postanowiliśmy zrobić ją ze starych szmatek i kawałków materiału. Na początku wstąpiłem w szeregi "Górnika" Rokitnica, a następnie przeniosłem się do "Polonii" Bytom. W tym samym czasie studiowałem w Gliwicach. W 1956 r. urodził się nasz syn Andreas i skończyłem właściwie grać w klubie. Chciałem poświęcić się rodzinie i mieć dla niej więcej czasu. Jednocześnie spotykałem się często z moimi kolegami Engelbertem Jarkiem oraz Frankiem Stemplowskim, którzy namówili mnie do powrotu na boisko piłkarskie. Przekonałem się do ich argumentów i kontynuowałem grę w opolskiej "Odrze" od 1957 r.
"HO": I jak długo występował Pan w naszym klubie?
H.P.: Do końca mojej piłkarskiej kariery w 1965 roku.
"HO": Jak wyglądał Pana dzień w trakcie kariery piłkarskiej?
H.P.: W początkowych latach mojej kariery, pracowałem jeszcze dodatkowo w biurze WZSP (Wojewódzki Związek Spółdzielni Pracy). Po pracy spędzałem czas na treningach przy Oleskiej. Muszę powiedzieć, że trenowałem bardzo chętnie. Najchętniej ćwiczyłem z piłką, ponieważ nie lubiłem specjalnie biegać, byłem naprawdę leniwy, jeśli chodzi o ruchliwość. Moja kondycja nie należała do wyśmienitych. Jak trener kazał nam biegać, to ja zawsze byłem ostatni w drużynie. Tak zostało po dzień dzisiejszy - lubię spacery, ale nie za długie.
"HO": Który mecz w Pana wykonaniu wspomina Pan najmilej?
H.P.: Wszystkie mecze w pierwszej lidze przeciwko drużynie "Śląska" Wrocław, "Ruchu" Chorzów, "Górnika" Zabrze, "Polonii" Bytom oraz "Zagłębia" Sosnowiec. Wtedy na tych spotkaniach była świetna atmosfera. Mieliśmy kibiców z całego województwa! Nasz stadion nieraz okazywał się zbyt mały, aby pomieścić wszystkich chętnych do obejrzenia naszego meczu. Wielu kibiców musiało siedzieć na
drzewach! Nasi kibice stali za nami murem. Byli naszym dodatkowym zawodnikiem na boisku, a my staraliśmy się im odpłacać naszą dobrą grą. To były najwspanialsze spotkania, w jakich brałem udział.
"HO": Kiedy poznał Pan swoją żonę Käthe? Czy wspomagała Pana duchowo przed spotkaniami?
H.P.: Moja żona również pochodzi z Rokitnicy. Tam właśnie poznaliśmy się i w 1955 r. wzięliśmy ślub. Zawsze trzymała za mnie kciuki, a w Opolu bardzo jej się podobało. Byliśmy jak jedna wielka rodzina w klubie. Nasze żony były wiernymi kibicami "Odry".
"HO": Czy kibice "Odry" byli faktycznie dla Was bardzo wyrozumiali? Przecież zdarzało się, że zagraliście słabe spotkanie...
H.P.: To byli najlepsi kibice, naprawdę nie przesadzam. Trzymali za nami przy okazji każdego spotkania. Nawet jeśli ktoś z nas zrobił jakiś błąd, stracił piłkę, nie było żadnych okrzyków, gwizdów. Oni nam wybaczali nasze porażki i słabsze dni. Chyba czuli, że zawsze dajemy z siebie wszystko, żeby wygrać, ale wiadomo - nie zawsze jest to możliwe. Takich kibiców można tylko życzyć każdej drużynie. Byli za nami i z nami zawsze.
"HO": Czym się Pan zajął po zakończeniu kariery w 1965 r.?
H.P.: Do 1970 roku pracowałem w Hucie Malapanew w Ozimku. W 1971 roku wyjechałem do Niemiec, gdzie mieszkam do tej pory.
"HO": Ma Pan jeszcze kontakt z byłymi zawodnikami "Odry "Opole ?
H.P.: Z "Betlem" mam do dzisiaj kontakt. Z innymi byłymi piłkarzami widujemy się od czasu do czasu na spotkaniach Opola w Niemczech.
"HO": Słyszał Pan już o internetowej stronie " Historii Odry Opole"?
H.P.: Jeszcze nie, ale teraz jestem już bardzo ciekawy.
"HO": Zapraszamy zatem serdecznie i życzymy dużo zdrowia.
H.P.: Dziękuję i pozdrawiam wszystkich cyztelników strony "Historii Odry Opole"
Galeria zdjęć Henryka Prudło:


Wywiad z Henrykiem Prudło (pseudonim "Prezes"):

Urodzony 1 marca 1934 roku w Rokitnicy. Do "Odry " Opole przyszedł w 1957 roku jako doskonały pomocnik z fantastyczną techniką. Zachwycał swoją grą drużynę i kibiców "Odry".
Historia "Odry": Jak rozpoczęła się Pana piłkarska kariera?
Henryk Prudło: Jako młody chłopak grałem z kolegami na ulicach i podwórkach w Rokitnicy. Nie mieliśmy wtedy jeszcze piłki, dlatego postanowiliśmy zrobić ją ze starych szmatek i kawałków materiału. Na początku wstąpiłem w szeregi "Górnika" Rokitnica, a następnie przeniosłem się do "Polonii" Bytom. W tym samym czasie studiowałem w Gliwicach. W 1956 r. urodził się nasz syn Andreas i skończyłem właściwie grać w klubie. Chciałem poświęcić się rodzinie i mieć dla niej więcej czasu. Jednocześnie spotykałem się często z moimi kolegami Engelbertem Jarkiem oraz Frankiem Stemplowskim, którzy namówili mnie do powrotu na boisko piłkarskie. Przekonałem się do ich argumentów i kontynuowałem grę w opolskiej "Odrze" od 1957 r.
"HO": I jak długo występował Pan w naszym klubie?
H.P.: Do końca mojej piłkarskiej kariery w 1965 roku.
"HO": Jak wyglądał Pana dzień w trakcie kariery piłkarskiej?
H.P.: W początkowych latach mojej kariery, pracowałem jeszcze dodatkowo w biurze WZSP (Wojewódzki Związek Spółdzielni Pracy). Po pracy spędzałem czas na treningach przy Oleskiej. Muszę powiedzieć, że trenowałem bardzo chętnie. Najchętniej ćwiczyłem z piłką, ponieważ nie lubiłem specjalnie biegać, byłem naprawdę leniwy, jeśli chodzi o ruchliwość. Moja kondycja nie należała do wyśmienitych. Jak trener kazał nam biegać, to ja zawsze byłem ostatni w drużynie. Tak zostało po dzień dzisiejszy - lubię spacery, ale nie za długie.
"HO": Który mecz w Pana wykonaniu wspomina Pan najmilej?
H.P.: Wszystkie mecze w pierwszej lidze przeciwko drużynie "Śląska" Wrocław, "Ruchu" Chorzów, "Górnika" Zabrze, "Polonii" Bytom oraz "Zagłębia" Sosnowiec. Wtedy na tych spotkaniach była świetna atmosfera. Mieliśmy kibiców z całego województwa! Nasz stadion nieraz okazywał się zbyt mały, aby pomieścić wszystkich chętnych do obejrzenia naszego meczu. Wielu kibiców musiało siedzieć na
drzewach! Nasi kibice stali za nami murem. Byli naszym dodatkowym zawodnikiem na boisku, a my staraliśmy się im odpłacać naszą dobrą grą. To były najwspanialsze spotkania, w jakich brałem udział.
"HO": Kiedy poznał Pan swoją żonę Käthe? Czy wspomagała Pana duchowo przed spotkaniami?
H.P.: Moja żona również pochodzi z Rokitnicy. Tam właśnie poznaliśmy się i w 1955 r. wzięliśmy ślub. Zawsze trzymała za mnie kciuki, a w Opolu bardzo jej się podobało. Byliśmy jak jedna wielka rodzina w klubie. Nasze żony były wiernymi kibicami "Odry".
"HO": Czy kibice "Odry" byli faktycznie dla Was bardzo wyrozumiali? Przecież zdarzało się, że zagraliście słabe spotkanie...
H.P.: To byli najlepsi kibice, naprawdę nie przesadzam. Trzymali za nami przy okazji każdego spotkania. Nawet jeśli ktoś z nas zrobił jakiś błąd, stracił piłkę, nie było żadnych okrzyków, gwizdów. Oni nam wybaczali nasze porażki i słabsze dni. Chyba czuli, że zawsze dajemy z siebie wszystko, żeby wygrać, ale wiadomo - nie zawsze jest to możliwe. Takich kibiców można tylko życzyć każdej drużynie. Byli za nami i z nami zawsze.
"HO": Czym się Pan zajął po zakończeniu kariery w 1965 r.?
H.P.: Do 1970 roku pracowałem w Hucie Malapanew w Ozimku. W 1971 roku wyjechałem do Niemiec, gdzie mieszkam do tej pory.
"HO": Ma Pan jeszcze kontakt z byłymi zawodnikami "Odry "Opole ?
H.P.: Z "Betlem" mam do dzisiaj kontakt. Z innymi byłymi piłkarzami widujemy się od czasu do czasu na spotkaniach Opola w Niemczech.
"HO": Słyszał Pan już o internetowej stronie " Historii Odry Opole"?
H.P.: Jeszcze nie, ale teraz jestem już bardzo ciekawy.
"HO": Zapraszamy zatem serdecznie i życzymy dużo zdrowia.
H.P.: Dziękuję i pozdrawiam wszystkich cyztelników strony "Historii Odry Opole"
Galeria zdjęć Henryka Prudło:


Read More

W dniu 18 kwietnia w Księdze Gości pojawił się wpis o tragicznej śmierci byłego zawodnika pierwszoligowej "Odry" Opole Jerzego Tkaczyka 17 kwietnia br. Chciałbym przypomnieć kibicom opolskim tego niespełnionego niestety piłkarza, który mógł osiągnąć dużo więcej w futbolu, jednak losy życiowe nie zawsze układają się zawsze tak jak każdy sobie tego życzy.
Urodził się w 1952 roku. W piłkę nożną zaczynał grać w 1966 roku w Nysie, gdzie występował przez 3 lata w juniorach MZKS Nysa, ale już w tym okresie czasu wchodził do w skład pierwszego zespołu występującego w III lidze. W 1969 roku przeszedł do juniorów opolskiej "Odry", którzy walczyli o mistrzostwo kraju. Z Opola Tkaczyk jesienią 1970 r. został przekazany do Unii Racibórz, w której rozegrał 5 spotkań. Po spadku z II ligi drużyny z Raciborza Tkaczyk powrócił do Nysy.
20 marca 1975 r. podpisał umowę o pracę w Małejpanwi Ozimek, której był podporą podczas występów drugoligowych. Podczas gry w Ozimku, ten utalentowany pomocnik zwrócił ponownie swoją uwagę działaczy opolskiej "Odry", w której zameldował się w styczniu 1977 roku, aczkolwiek oficjalne występy mógł rozpocząć dopiero od rundy wiosennej sezonu 1977/1978. Jego głównym atutem piłkarskim było wyszkolenie techniczne, które nabył w dużej mierze kopiąc piłkę jako mały chłopiec na małych boiskach podwórkowych, gdzie łatwo było zdobyć swobodę w operowaniu piłką. Dużo czerpał również z pobytów na centralnych zgrupowaniach juniorów, na których przykładano dużą wagę właśnie do techniki. Warto dodać, że prawdziwych podstaw piłkarskiego rzemiosła Tkaczyka nauczył jego pierwszy trener Pieprzyca.
Po przyjściu do Opola Tkaczyk otrzymał od klubu bardzo dobre warunki życiowe. Mimo, że miał problemy z zaciekami po obfitych deszczach w swoim mieszkaniu to nie narzekał na nic, ponieważ jak twierdził warunki jakie stworzono dla niego w Opolu były najlepsze z najlepszych.
Niestety oczekiwania działaczy "Odry" co do osoby Tkaczyka nie spełniły się w pełni. Tkaczyk najczęściej grywał na boisku przez kilkanaście minut, rzadko grywał od pierwszej minuty meczu, przeważnie był zmiennikiem. On sam uważał, że czynił wszystko aby móc grać cały czas, ale wszystko zależało od trenera Piechniczka, który nakładał na niego obowiązki gry destrukcyjnej, w której nie czuł się zbyt dobrze - wolał grę ofensywną do której był przyzwyczajony, a w nowej roli czuł się nieco gorzej. Być może właśnie z tego faktu wynikał problem jego adaptacji w drużynie, który nie pozwolił Tkaczykowi wznieść się na piłkarskie wyżyny ?
Jerzy Tkaczyk wziął udział m.in. w tak pamiętnych meczach "Odry" jak zwycięstwo w Warszawie nad "Legią" 5:3 w 1978 r. czy spotkaniu europejskich pucharów przeciwko 1.FC Magdeburg w Opolu, w którym zagrał drugą połowę spotkania.
Od 1979 roku rozpoczęły się problemy Tkaczyka. Coraz rzadziej występował w spotkaniach ligowych, a od maja był nawet zawieszony przez trenera Piechniczka i zarząd klubu jako jeden z kilku zawodników "Odry" (ponoć) za niesportowy tryb życia
PS. W czerwcu 2005 roku przy okazji obchodów 60-cio lecia "Odry" miałem okazję zupełnie przypadkowo poznać Jerzego Tkaczyka. Siedząc na trybunie krytej i wyczekując spotkania gwiazd opolskiej "Odry" w pewnej chwili usiadło obok mnie dwóch starszych panów, na których nie zwróciłbym prawdopodobnie uwagi, gdyby nie przykuwające wzrok duże proporce "Odry" wraz z innymi gadżetami umieszczonymi w klubowej reklamówce wręczanej byłym reprezentantom klubu z okazji jubileuszu. Okazało się, że obok mnie zasiedli były mistrz świata oraz olimpijczyk Stefan Leletko - sztangista wraz z Jerzym Tkaczykiem.

Oczywiście nawiązałem rozmowę prosząc tego byłego piłkarza "Odry" o jakaś krótką opowieść o czasach jego gry w Opolu. Z zaciekawieniem słuchałem, gdy wymieniał wszystkich graczy z którymi występował na boisku i potrafił ich scharakteryzować "od kuchni". Ciekawą opowieścią były narodziny syna Józefa Klose - Mirosława i to w jaki sposób świętowano urodziny dzisiejszej gwiazdy światowej piłki nożnej. Niestety podczas rozmowy przewinęło się kilka nieciekawych wydarzeń z życia naszego piłkarza, które jak się okazało w dużej mierze rzutowały na to jak potoczyła się nie tylko kariera Jerzego Tkaczyka. Po kilkunastu minutach rozmowy obaj panowie wyszli ze stadionu, a naszego bohatera nie miałem już okazji więcej zobaczyć...

Podobał Ci się nasz artykuł? Cenisz i szanujesz naszą pracę?
Wesprzyj nasz serwis, aby takich artykułów pojawiało się więcej.


W dniu 18 kwietnia w Księdze Gości pojawił się wpis o tragicznej śmierci byłego zawodnika pierwszoligowej "Odry" Opole Jerzego Tkaczyka 17 kwietnia br. Chciałbym przypomnieć kibicom opolskim tego niespełnionego niestety piłkarza, który mógł osiągnąć dużo więcej w futbolu, jednak losy życiowe nie zawsze układają się zawsze tak jak każdy sobie tego życzy.
Urodził się w 1952 roku. W piłkę nożną zaczynał grać w 1966 roku w Nysie, gdzie występował przez 3 lata w juniorach MZKS Nysa, ale już w tym okresie czasu wchodził do w skład pierwszego zespołu występującego w III lidze. W 1969 roku przeszedł do juniorów opolskiej "Odry", którzy walczyli o mistrzostwo kraju. Z Opola Tkaczyk jesienią 1970 r. został przekazany do Unii Racibórz, w której rozegrał 5 spotkań. Po spadku z II ligi drużyny z Raciborza Tkaczyk powrócił do Nysy.
20 marca 1975 r. podpisał umowę o pracę w Małejpanwi Ozimek, której był podporą podczas występów drugoligowych. Podczas gry w Ozimku, ten utalentowany pomocnik zwrócił ponownie swoją uwagę działaczy opolskiej "Odry", w której zameldował się w styczniu 1977 roku, aczkolwiek oficjalne występy mógł rozpocząć dopiero od rundy wiosennej sezonu 1977/1978. Jego głównym atutem piłkarskim było wyszkolenie techniczne, które nabył w dużej mierze kopiąc piłkę jako mały chłopiec na małych boiskach podwórkowych, gdzie łatwo było zdobyć swobodę w operowaniu piłką. Dużo czerpał również z pobytów na centralnych zgrupowaniach juniorów, na których przykładano dużą wagę właśnie do techniki. Warto dodać, że prawdziwych podstaw piłkarskiego rzemiosła Tkaczyka nauczył jego pierwszy trener Pieprzyca.
Po przyjściu do Opola Tkaczyk otrzymał od klubu bardzo dobre warunki życiowe. Mimo, że miał problemy z zaciekami po obfitych deszczach w swoim mieszkaniu to nie narzekał na nic, ponieważ jak twierdził warunki jakie stworzono dla niego w Opolu były najlepsze z najlepszych.
Niestety oczekiwania działaczy "Odry" co do osoby Tkaczyka nie spełniły się w pełni. Tkaczyk najczęściej grywał na boisku przez kilkanaście minut, rzadko grywał od pierwszej minuty meczu, przeważnie był zmiennikiem. On sam uważał, że czynił wszystko aby móc grać cały czas, ale wszystko zależało od trenera Piechniczka, który nakładał na niego obowiązki gry destrukcyjnej, w której nie czuł się zbyt dobrze - wolał grę ofensywną do której był przyzwyczajony, a w nowej roli czuł się nieco gorzej. Być może właśnie z tego faktu wynikał problem jego adaptacji w drużynie, który nie pozwolił Tkaczykowi wznieść się na piłkarskie wyżyny ?
Jerzy Tkaczyk wziął udział m.in. w tak pamiętnych meczach "Odry" jak zwycięstwo w Warszawie nad "Legią" 5:3 w 1978 r. czy spotkaniu europejskich pucharów przeciwko 1.FC Magdeburg w Opolu, w którym zagrał drugą połowę spotkania.
Od 1979 roku rozpoczęły się problemy Tkaczyka. Coraz rzadziej występował w spotkaniach ligowych, a od maja był nawet zawieszony przez trenera Piechniczka i zarząd klubu jako jeden z kilku zawodników "Odry" (ponoć) za niesportowy tryb życia
PS. W czerwcu 2005 roku przy okazji obchodów 60-cio lecia "Odry" miałem okazję zupełnie przypadkowo poznać Jerzego Tkaczyka. Siedząc na trybunie krytej i wyczekując spotkania gwiazd opolskiej "Odry" w pewnej chwili usiadło obok mnie dwóch starszych panów, na których nie zwróciłbym prawdopodobnie uwagi, gdyby nie przykuwające wzrok duże proporce "Odry" wraz z innymi gadżetami umieszczonymi w klubowej reklamówce wręczanej byłym reprezentantom klubu z okazji jubileuszu. Okazało się, że obok mnie zasiedli były mistrz świata oraz olimpijczyk Stefan Leletko - sztangista wraz z Jerzym Tkaczykiem.

Oczywiście nawiązałem rozmowę prosząc tego byłego piłkarza "Odry" o jakaś krótką opowieść o czasach jego gry w Opolu. Z zaciekawieniem słuchałem, gdy wymieniał wszystkich graczy z którymi występował na boisku i potrafił ich scharakteryzować "od kuchni". Ciekawą opowieścią były narodziny syna Józefa Klose - Mirosława i to w jaki sposób świętowano urodziny dzisiejszej gwiazdy światowej piłki nożnej. Niestety podczas rozmowy przewinęło się kilka nieciekawych wydarzeń z życia naszego piłkarza, które jak się okazało w dużej mierze rzutowały na to jak potoczyła się nie tylko kariera Jerzego Tkaczyka. Po kilkunastu minutach rozmowy obaj panowie wyszli ze stadionu, a naszego bohatera nie miałem już okazji więcej zobaczyć...

Podobał Ci się nasz artykuł? Cenisz i szanujesz naszą pracę?
Wesprzyj nasz serwis, aby takich artykułów pojawiało się więcej.

Read More